Siedząc na Rogowcu mieliśmy przed sobą panoramę gór Suchych, w oddali majaczyła dostojna góra Ślęża. Jarecki podziwiał ten widok z nieukrywanym zachwytem. Odezwał się po chwili:
- Mimo upływu czasu oraz wyrosłych drzew, wszystko jest tak jak było.
- Możesz mówić trochę jaśniej? Bo ja jak zwykle nic nie rozumiem. Najpierw zacząłeś mi opowiadać o pracach podziemnych, potem o superżołnierzu, za chwilę coś mamrotałeś po niemiecku, a skończyłeś na śpiewaniu czeskiej piosenki.
- Posłuchaj. Był kwiecień 1945 roku. Ewakuacja przebiegała w pełnym zaawansowaniu. W zasadzie to, co najcenniejsze było jeszcze pod ziemią, lecz cała obsługa i personel już opuściły te tereny. Pod ziemią znajdował się oddział sześciu osób, który miał za zadanie przetransportować skrzynie w liczbie dziesięciu, każda długa na dziesięć metrów. Dowódcą był kapral, pozostali to szeregowcy oraz jeden cywil. Czekali na swoją kolej, czas jaki spędzili pod ziemią budził pewne obawy przed wyjściem na zewnątrz. Kapral, który ze wszystkich najdłużej znajdował się w podziemiach zachowywał się najspokojniej. Jego zmysły były wyczulone na działanie w zupełnych ciemnościach. Węch, dotyk, smak i słuch w ostatnich miesiącach się wyostrzyły. Zastrzyki, które otrzymywał dawały mu poczucie, że jest niezwyciężony. Dookoła wyczuwał strach. Zapach świeżego powietrza, który dostawał się przez szyb jeszcze bardziej wyostrzał jego zmysły. Najbardziej przerażony z całej grupy był ów cywil, który nie wyobrażał sobie już życia na zewnątrz. Od początku projektu wmawiano mu, że to będzie „jego świat", a teraz czekała go podróż w nieznane. Co najgorsze, miał lecieć samolotem, czego panicznie się obawiał. Nie znosił otwartych przestrzeni. Jego skóra poszarzała z powodu braku promieni słonecznych i nadawała mu demoniczny wygląd, zapadnięte oczy, sterczące uczy oraz szponiaste dłonie upodabniały go do upiora. Jeden z żołnierzy, piętnastoletni członek Hitlerjugend cały trząsł się ze strachu, absolutnie nie rozumiał tego, co wokół się działo. Podjechały wagoniki pchane przez jeńców. Kapral dostał jednoznaczny rozkaz pozbycia się Muzułmanów, kiedy będą już niepotrzebni. Załadowane skrzynie popchnięto ku nieobmurowanemu jeszcze tunelowi, szyny były położone w tunelu, który został niedawno wykuty, połączony z tunelem zewnętrznym. Zaczynało świtać, kiedy kapral stanął u wyjścia z tunelu. Światło, gama barw i zapachów przyprawiła go o zawrót głowy. Stał tylko z cywilem, pozostałych już nie było. Z lufy jego MP wydobywał się jeszcze dym. Kapral odsłonił ramię by otrzymać kolejny zastrzyk. Cywil otworzył srebrną cygarnicę, na której wygrawerowane były jakieś dziwne symbole, wyciągnął strzykawkę, zrobił zastrzyk. Kapral poczuł, że ogarnia go niesamowita energia, wielka moc oraz potęga, lecz była ona zbyt duża aby jego ciało mogło to wytrzymać. Z oczu i uszu sączyła się krew, a z ust wydobywała piana. Kapral pewnie tego już nie czuł, bo był w Valhirii za swoim bogiem Thorem. Cywil wsiadł do samochodu i został odwieziony na lotnisko, które znajdowało się po drugiej stronie góry...
Młody żołnierz, a w zasadzie dziecko, widział wszystko jak przez mgłę, głosy dobiegały z daleka. Rany, które miał w klatce piersiowej nie okazały się śmiertelne. Czekał aż ktoś go ocali. W pewnym momencie poczuł uścisk dłoni, spojrzał w twarz, która pochyliła się nad nim. Był pewny, iż to śmierć chwyciła go w swe mocarne ramiona. Jednak to nie śmierć, lecz jeden z jeńców, którego rany także nie były śmiertelne. Podniósł młodzieńca odzywając się do niego: „uratowałeś mnie kiedyś, czas spłacić dług." Gdy wyszli z tunelu las otulił ich swoimi ramionami dając schronienie. Wokół panowała zupełna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Merytorycznie, bez wulgaryzmów, bez ataków ad personam.