niedziela, 5 czerwca 2011

Cmentarz w poznańskim parku Cytadela

Prawdopodobnie jedyny zachowany pomnik w Europie, świadczący o istnieniu laboratoriów, w których przeprowadzano eksperymenty na ludziach.


czwartek, 2 czerwca 2011

Odwiedziny

"Podczas pobytu na Rogowcu podszedł do mnie pewien mężczyzna.Sama jego osoba nie wzbudzała we mnie podejrzeń - lecz jego oczy były czarne, głębokie, bezdenne.Podczas rozmowy czułem wewnętrzny przymus aby się w nie wpatrywać, emanowały mocą, ich siła oddziaływania była ogromna. Byłem bezwolny, czułem jakby coś sądowało moje myśli. Ogarniało mnie szaleństwo, a zarazem strach. Rozmawiając z owym człowiekiem bardziej czułem jego słowa niż je słyszałem. Szliśmy w kierunku Grzmiącej przez rumowisko. Osobnik był na pewno po siedemdziesiątce a poruszał się jak dwudziestolatek, niemal skakał z kamienia na kamień. Gdy się zatrzymaliśmy w połowie drogi, wskazał na skały i spytał czy wiem co tam jest. Przytaknąłem - słyszałem o zawalonym tunelu, nawet mogła to być jaskinia, Niemcy wysadzili ja pod koniec wojny. Spytał ile osób o tym wie, czy są ludzie, którzy prowadzą tu jakieś prace górnicze. Odpowiedziałem iż na zamku archeolodzy prowadzą jakieś prace. Spytał z naciskiem czy aby na pewno są to archeolodzy - stawał się coraz bardziej natarczywy. Interesowało go wszystko wokół, jednak najbardziej wejście do tunelu, czy na pewno nikt tu nie kopie, czy nie zdarzyło się w okolicy nic dziwnego. Jednak najbardziej interesowało go czy nikt nie widział tu dziwnej istoty. Czy nic nie wyszło tu spod ziemi. Byłem coraz bardziej zmęczony, czułem się jak na przesłuchaniu, będą w mocy tego dziwnego człowieka.Na rumowisku nie byliśmy sami, z oddali przyglądały nam się dwie bardzo wysokie osoby. Gdy mój rozmówca podążył za moim wzrokiem, zrobił się bardzo nerwowy, ja natomiast poczułem ulgę, tak jakby mój mózg wyciągnięto z imadła. Pospiesznie pożegnał się ze mną zaznaczając, że to nie ostatnie odwiedziny. Od tego spotkania boję się zapuszczać w tą okolicę. Przygnała mnie tam chęć przeżycia czegoś szczególnego. A najbardziej opowieści moich rodziców, którzy mieszkali tu zaraz po wojnie, oboje już nie żyją, lecz ich opowieści są żywe w mojej głowie. Początkowo mieszkali w Rybnicy Leśnej, lecz strach, szabrownicy i Warewolf przepędzili ich do Grzmiącej. Mieszkali przy tartaku, oboje znaleźli w nim zatrudnienie. Wciąż wspominali o wszechobecnych strachu, bali się chodzić do lasu, bali się przebywać w domu. Wspominali o dziwnych rzeczach, nigdy nie kończyli wątku. Mówili o podziemnym mieście i zamieszkujących tam Niemcach oraz setkach a może tysiącach jeńców z obozów, które znajdowały się w okolicy. Wspominali o dziwacznych stworach, wilkach, nawet używali słów duchy i magia. Uciekli stamtąd w 1948 roku, po tym jak 'włochata bestia' zaatakowała ich jak wracali z pracy do domu.Mama postradała zmysły, do końca życia wspominała o 'wielkiej małpie' próbującej zaciągnąć ja do lasu. Okoliczni Niemcy szydzili z nich, mówili że to ich 'cudowna broń'. Pewnej nocy dwie niemieckie rodziny dosłownie wyparowały a ich miejsce zajęli inni osadnicy. Moi rodzice wyjechali najpierw do Wrocławia, a potem do Gdańska, byle jak najdalej od tych przeklętych gór. Ja jako 45 latek chciałem przeżyć coś wyjątkowego, no i przeżyłem, już na pewno więcej tam nie wrócę..."
Opowieść Roberta Andruszkiewicza z Gdańska.