niedziela, 17 kwietnia 2011

Były Klin

Ojciec jako felczer medycyny był swego rodzaju znachorem , jako sanitariusz o medycynie nie miał większego pojęcia .Lecz przypadki dziwnych okaleczen wzbudzały jego ciekawość . Nie tyle okaleczenia jak opowieści tych osób były najciekawsze . Prawie wszyscy opowiadali o podziemnym miescie , o dziwnych szarych istotach , sami zaś nie dostrzegali swojej odmienności .Okaleczenia ,raczej przeszczepy , były żywe one się poruszały . Co dziwiło mojego ojca to fakt że to było nie mozliwe .Z dnia na dzień było ich co raz wiecej , aż do momentu gdy pojawiła w Swidnicy specjalna jednostka NKWD .Bielawa , Dzierzoniów  oraz cała okolica gdzie się pojawili spływała krwią. Likwidowali wszystkich odmienców . Ojciec wspominał o kobiecie ,wycieńczonej , szarej o dziwnej głowie i nie propolcjonalnych rekach , która na wiesc o pogromie szwabów podjeła decyzję o powrocie pod ziemię , aby ostrzec dzieci ... To był rok 1945 sierpień . Następnie mój ojcic miał wypadek , od tego momentu przestał wspomonać o dziwolongach . Dopiero na łozu śmierci opowiada te nie samowite historie . Naj cześciej powraca do lotniska i tunelu prowadzacego w góry , dziecko ze szklana głową jest taze czesto wspominane . ----   To część orginalnego listu jezeli bedzie zainteresowanie zamieszcze reszte .

sobota, 16 kwietnia 2011

Bielawa

Przypadek z Bielawy odbiega trochę od schematu ,nie pasuje do podobnych relacji z lat poprzednich ,przypuszczam iż był przypadkowy, adresowany był na kogoś innego . Z opowieści dowiaduje iż niedaleko miejsca ataku mieszkała stara niemka nazywali ja strażniczką ,wariatką ,czarownicą .Często opowiadała o swoich dzieciach mieszkających pod ziemią ,twierdziła że one ją odwiedzaja . To by się zgadzało gdyż podobne odwiedziny często się przewijają w relacjach .Owa staruszka nie zyje od kilku lat  ,więc może to były spuznione odwiedziny.Co do stanu psychcznego J . doznał on pewnego rodzaju przebudzenia to coś było w jego głowie , czyli przekaz pod progowy ,kolejny czesto powtarzany wątek , mówili nie otwierając ust , wiadomośći były wlewane prosto do głowy .Pamiętam podobne relacje z mojego podwórka ,gdy wilki wchodziły prawie do naszego domu ,opowieść o wilku zaglądającym do mieszkania są w mojej rodzinie żywe po dzień dzisiejszy ,Był to rok 1950 ,mieszkaliśmy w tedy w domu należącym do MIntery niemca komendanta obozu pracy Gluszyca .Przeklęty dom tak mawiała Hildegarda Kauffman ,coś w tym jest dziwne fatum ciąży nad rodziną go zamieszkującą .Wracając do przypadku z Bielawy po publicznym ośmieszeniu bohatera , całe zajście zaczyna być nie byłe , nikt nic nie widział i nie słyszał -szczeniaki się popiły i głupoty gadają - lecz pozostaje relacja opis szaleńca ,który jest kolejnym przykładem istnienia czegoś co staram sie prezentować na tym blogu .Zachęcam innych przesyłajcie swoje relacje ,tego już nie da się dalej trzymać w tajemnicy .

czwartek, 14 kwietnia 2011

Jarecki - charakterystyka

Mężczyzna wrostu około 174 cm, wiek między 55-65 lat. Wychudzony, na twarzy głębokie zmarszczki, na lewym przedramieniu tatuaż przypominający numer obozowy. Na głowie oraz twarzy liczne blizny. Nigdy nie widziałem go bez płaszcza, noisł żołnierski szynel. Buty jakie nosił przypominały mi zawsze buty orotpedyczne - teraz wiem, że takich butów używało się w zakładach chemicznych. Jego skóra była szara, wysuszona. Nigdy nie uścisnął mi dłoni mimo iż często próbowałem podać mu rękę na powitanie. Posługiwał się kilkoma językami, znał historię, pojęcia medyczne, geografię. Sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego i wykształconego. Nie wiem czy jego szaleństwo było następstwem przeżyć, czy też była to udana mistyfikacja. Niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że pojawienie się Jareckiego nie było przypadkowe. Miejsca, które mi pokazywał, po dziś dzień nie zostały dokładnie zbadane. Wszyscy poszukiwacze z uporem maniaka penetrują okolice Osówki, Włodarza, Rzeczki - traktując marginalnie pozotałe obiekty. Poniekąd na Soboniu, Mosznej, górez Anny czy Jugowicach - wszystkie mozliwe dowody istnienia wyrobisk, sztoli zostały starannie zniszczone. Lata 60. i 80. to okres kiedy najwięcej czasu poświęcono na niszczenie istniejących dowodów podkreślających ogrom kompleksu. Uważam, że pozostawienie Osówki oraz Włodarza miało na celu odwrócenie uwagi od miejsc, które wskazywał Jarecki.Przypuszczam iż jego zadanie polegało na wskazaniu mi właściwego kierunku poszukiwań. Często gdy chodziliśmy po lesie zatrzymywał się i używał słów których do dziś nie rozumiem. Wskazywał ręką na jakiś obiekt w lesie, mówiąc przy tym "właśnie patrzysz na rozwiązanie tajemnicy, masz je przed czubkiem nosa". Często zdrzało się to na Soboniu. Zresztą nie tylko on wskazywał na Soboń jako klucz. Kilka osób, które przedstawiły mi swoje najbardziej zagadkowe i tajemnicze relacje, dotyczą właśnie Sobonia. Sama Głuszyca ze swoimi miejscami koncentracji jeńców oraz jako baza materiałowa, nigdy nie została dokładnie przebadana ani zarchiwizowana. Wiedza jaką przekazał mi Jarecki (jego prawdziwe nazwisko nie jest mi znane - mogę się jedynie domyślać kim był) wydaje się być wariactwem, czymś czego nie można udowodnić. Jednak część dotycząca infrastruktury naziemnej o częsci podziemnej i udokumentowana przez wielu badaczy. Jeśli chodzi o niesamowite opowieści  kilkunastu "szaleńców" to pokrywają się one, pochodzą one nie tylko z Polski ale z całej Europy.
Jarecki wprowadzał mnie w swój świat tajemnic przez około 10 lat. Początkowo nic z tego nie rozumiałem, dopiero z czasem zacząłem doceniać wagę tej wiedzy. Po jego odejścu na nowo zacząłem penetrować i poznawać okolicę, w której się wychowałem. Obraz dopełniały opowieści innych - szczególną rolę odegrał tu mój ojciec. Wszyscy moi sąsiedzi opowiadali o tunelach, sztolniach i podziemnym mieście, tajemniczym laboratorium gdzie prowadzono eksperymenty na ludziach i zwierzętach. Od dziecka moje zainteresowania skupiały się wokół tego tematu. Jestem bardzo rozczarowany, że obecnie wiele osób zaprzecza istnieniu Jareckiego mimo tego, że wszyscy byli świadkiem jego obecności, a często słuchaczami jego opowieści.

piątek, 8 kwietnia 2011

Na fali najnowszych wydarzeń

Od najmłodszych lat słyszałem nie tylko od moich rodziców, ale także od sąsiadów o dziwnej, wielkiej "małpie" napadającej na ludzi. Najbardziej znamienna i udokumentowana opowieść opisująca pościg żołnierzy rosyjskich oraz polskich. Zdarzenie miało miejsce w 1945 roku we wrześniu. Mieszkańców osiedlonych wzdłuż linii kolejowej od miejscowości Świerki w kierunku Głuszycy obudziła kanonada karabinowa. Byli to NKWDowcy wspomagani przez polskich pograniczników. Gonili po torach coś, co z ich późniejszych relacji przypominało ogromną małpę. Oddano w jej kierunku niezliczona ilość wystrzałów. Istota owa przebiegła około 10, 11 kilometrów i skryła się w lasach nad tunelem kolejowym prowadzącym do Jedliny Zdrój. Na tym terenie doszło do chaotycznej potyczki, czego skutkiem było spłonięcie połowy lasu - gdzie 60 lat później znajduję dziwny stopiony metal i ślady owego pożaru (po opis kawałka metalu odsyła do książki Igora Witkowskiego). Owe zdarzenie opisane zostało bardo dokładnie w ówczesnych gazetach, a wśród miejscowej społeczności przeszło do legendy. Podobnych zdarzeń w latach późniejszych było kilkanaście. Owa istota przybiera różne kształty i formy - w zależności od wyobraźni opowiadającego. Jednak postać która przeważa w opowieściach to człowiek o wyrazistych psich kształtach. Rozważam możliwość zamieszczenia niesamowitych opowieści świadków, czekam jednak na ich pozwolenie. Tematy są tak ważkie, że na dzień dzisiejszy możemy zamieścić tylko ich fragmenty. W poprzednich wpisach wspominałem o osobniku zwanym "Bocianem". Jego relacje na temat "psowatego" także postaram się zamieścić.

środa, 6 kwietnia 2011

Pani Tarnowska ciąg dalszy

W 1982 roku razem z moim ojcem, zaznaczam przybranym, zaczęliśmy starać się o odszkodowanie za pracę przymusową zmarłej rok wcześniej matki. Okazało się, że nie figuruje w żadnym spisie poszkodowanych. W pierwszych dniach powstania warszawskiego dostała się wraz z matka do niewoli i trafiła do obozu przejściowego pod Tczewem. Trzymano tam cywili, mama moja jako siedemnastolatka nie była zakwalifikowana jako żołnierz, faktycznie nie była żołnierzem AK ani żadnej innej organizacji zbrojnej. Została tam oddzielona od swojej rodziny; z grupą około dwustu swoich rówieśnic została przewieziona do Wrocławia. Tutaj dokonano ponownej selekcji, tym razem kierowano się urodą. Moja mama była filigranową blondynka o niebieskich oczach, spełniała wszystkie „aryjskie” wymogi. Obóz znajdował się na Bergstrasse. Była to wydzielona filia obozu Gross – Rosen. Tutaj znamy najmniej szczegółów, z tego co udało nam się ustalić - mama trafiła do przyfrontowego burdelu. Po około czteru miesiącach gehenny trafiła do Gross – Rosen gdzie przebywała około miesiąca. Była wyniszczona psychicznie, lecz fizycznie spełniała wszystkie wymogi. Była dobrze odżywiona i nadal ładna.
Jest początek grudnia 1944 roku, zabierają ją oraz grupę innych dziewcząt do Wałbrzycha. Są zakwaterowane przy koksowni, ich los zaczyna się odmieniać. Już nie są zabawkami żołdaków – zaczynają pracować. Chociaż nierzadko są wykorzystywane zarówno prze wartowników jak i pracowników fizycznych. Po upływie około czternastu dni są przeszkolone do obsługi świdrów. Pociągiem towarowym przewiezione są do miejscowości Wustegiersdorf. Tu zostają zakwaterowane w barakach przy stacji kolejowej. Przez trzy dni nikt do nich nie zagląda, nie dostają żywności. Czwartej nocy Niemcy zarządzają zbiórkę, ustawiają ich w kolumnę czwórkową i prowadza droga wzdłuż torów kolejowych. Jest ciemno, nic nie widać, mróz dochodzi do minus 15., śnieg sięga kolan. Całe szczęście, że jako pracownicy wykwalifikowani dostają „ciepłą odzież.”, Jeżeli można tak nazwać te łachmany. Po około półtoragodzinnym marszu dochodzą do miejsca, w którym pozostaną do zakończenia wojny. Rano okazuję się, że znajdują się na zboczu jakiejś góry, jest tu pełno sprzętu budowlanego, baraki oraz pełno ludzi – mamie chodziło o jeńców. Zostają zaprowadzeni do tunelu, który maja drążyć. We wnętrzu panowała wyższa temperatura niż na, zewnątrz, jaką ulgę musiało to stanowić dla przemarzniętych ciał. Zaprowadzono ich do „przodka”, ich kapo został Ślązak z Katowic oraz Czech. Obaj nie byli więźniami, lecz cywilnymi pracownikami organizacji Todt. Katem okazał się Ślązak, jeszcze tej samej godziny, wraz ze swymi kamratami zgwałcił kilka dziewczyn. Do końca dnia moja mam przeżywała koszmar, ciężka praca przy świdrze i nieustanne gwałty. Dopiero wieczorem przyszło ocalenie. Odnalazł je inżynier, do którego były skierowane. Zastał dantejską scenę orgii przemocy i śmierci. Z dwudziestu pięciu dziewcząt przeżyło tylko jedenaście. Kapo Poloczek, bo tak się nazywał nadzorca, wymordowałby wszystkie „polskie dziwki z Warszawy”. Z opisu mamy wynika, że był to straszny człowiek, szary, nieproporcjonalny, dziki.
Od następnego dnia zaczęło się ciężka praca od godziny siódmej rano do dwudziestej pierwszej. Cały czas pod ziemią, wiercenie, ładowanie, w południe miska jakiejś breji do jedzenia. Na początku stycznia 1945 roku mama nie była w stanie dalej ukrywać ciąży. Na pytanie, kto jest ojcem odpowiedziała, że któryś z oficerów niemieckich z Wrocławia. Mama była w ciąży od końca września, ukrywała ten fakt, ponieważ dziewczyny w ciąży były wysyłane do obozów koncentracyjnych. Decyzja zapadła błyskawicznie – dziecko idzie do zniemczenia. Dużą zasługę w uratowaniu mamy miał inżynier, który się nimi opiekował. Odizolował ją od reszty komanda. Przeniesiono ją do szpitalnej kuchni na terenie obozu jeńców rosyjskich. Było to wybawienie od bicia, ciężkiej pracy, a przede wszystkim nie było tam tego demona Poloczka. Wokół panował nieopisany bałagan. Materiał budowlany był przywożony w bardzo dużych ilościach. Gdy mama nie miała nie miała nic do roboty, a zdarzało się to teraz dość często, liczyła transporty i ludzi. Wszystko transportowano dalej poza tunel, który znała moja mama. Były tam kolejne sztolnie, a na zewnątrz stały budynki. Raz, gdy roznosiła posiłek dla strażników, została zaprowadzona nad tunel, przy którym wcześniej pracowała. Była tam dziwna, nieukończona betonowa konstrukcja, częściowo zabudowana drewnem. Pracowało przy niej bardzo dużo jeńców. Było to jedno z  niewielu miejsc, gdzie strażnicy mieli broń palną. Więźniowie nosili pojemniki, które wyglądały jak termosy bądź gaśnice, były bardzo ciężkie. Wysiłek, jaki wkładali w to wynędzniali ludzie był ogromny. Wymiary tych pojemników były niewielkie, długie na jakieś 50, 60 centymetrów, a ich średnica wynosiła 20, 25 może 30 centymetrów. Wnosili je do pomieszczenia, które przypominało klatkę schodową. Była też w tunelu, który drążyła. Po prawej i lewej stronie były już gotowe, wykończone, betonowe wartownie. Gdzieniegdzie znajdowały się na nich jeszcze deski szalunkowe. Było tam zainstalowane światło. Wychodząc z kotłami po jedzeniu zauważyła grupę dzieci, które prowadzono w głąb tunelu. Często słyszała na kuchni rozmowy Niemców, wynikało z nich, że budowa jest na ukończeniu. Nie znali oni jednak przeznaczenia kompleksu. Dowiedziała się z tych rozmów, że podobnych tuneli w okolicy jest kilkanaście i że wszystkie są ze sobą połączone stanowiąc wielkie podziemne miasto. Ich przeznaczenie było elementem spekulacji. Jedni twierdzili, że mam być to gigantyczny schron, inni, że fabryka cudownej broni. Jednak najczęściej słyszała o zbliżającym końcu wojny. Nadchodził kwiecień, porób był przewidziany na początek maja. Atmosfera paniki ogarniała wszystkich Niemców, Rosjanie byli prawie pod Berlinem. Ewakuacja ludzi i sprzętu trwała od jakiegoś czasu. Inżynier opiekujący się moja mama też szykował się do wyjazdu. Nie rozumiała jego słów, gdy mówił, że zejdą pod ziemie i przeczekają trudny okres. Któregoś dnia powiedział, że ja i dziecko zabiera ze sobą pod ziemię. Słyszała tez jak Niemiec z Drezna planował z kolegą ucieczkę do Czech. Nie chcieli oni schodzić pod ziemię i żyć jak krety w momencie, kiedy wszystko było już skończone. Nagle Niemcy, a szczególnie Ślązacy stali się mili dla jeńców. Mama zaczęła dostawać mleko i margarynę. Niemka Hannah stała się o nią tak troskliwa, że zaproponowała poród u siebie w domu. W nocy wszystkich jeńców rosyjskich zabrano w góry, chorych załadowano na ciężarówki i wywieziono w nieznanym kierunku. Moja mamę Hannah zabrała do siebie, przepustkę wystawił inżynier, lecz nakazał Hannie „przyprowadzić Urszulkę, gdy będą schodzić”. Ja urodziłam się 3 maja 1945 roku, trzy dni później byłyśmy wolne. W sierpniu zaczynałyśmy już nowe życie na gruzach Warszawy. Mama bardzo niechętnie opowiadała o tych wydarzeniach. Najgorsze dla niej było wyznanie, kto jest moim ojcem. „to uratowało nam życie”. Kilka razy wspominała inżyniera, jego nazwiska niestety nigdy nie poznała. W latach siedemdziesiątych zabrała mnie do miejsca, gdzie przyszłam na świat. Jest to Głuszyca, (...). Nie udało mi się ustalić nazwiska Hanny.

sobota, 2 kwietnia 2011

List od Bożeny Tarnowskiej

W styczniu 1945 roku, moja mama była świadkiem dziwnego zdarzenia. Często o nim wspominała, choć do wspomnień z czasów wojny wracała z niechęcią.
Był wieczór, siedziała w swojej warowni czyli pomieszczeniu gdzie gromadzono ziemniaki, jeżeli można tak nazwać te gnijące odpadki. Około 23:00 przyszedł po nią "inżynier" w towarzystwie "doktora". Kazali jej natychmiast z nimi iść. Przed szpitalem czekała sanitarka z zaciemnionymi szybami. Wewnątrz było zupełnie ciemno i panował potworny fetor rozkładających się ciał. Auto ruszyło z impetem. Po około półgodzinnej jeździe zatrzymali się. Dotarli do pałacu. Znała ten budynek gdyż będąc jeszcze we Wrocławiu, zdarzało się, że była przywożona tu jak i do Książa. Pałacyk ten znany jest dziś jako Pałac w Jedlince.
Została wprowadzona do podziemi schodami wprost z kuchni. Było tam kilku lekarzy, wsyzscy wydawali się dziwni. Nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego coć ją niezwykle niepokoiło. Jeden z lekarzy podszedł do niej i obejrzał od stóp do głów, kiwnął głową a na ten znak inny lekarz zrobił jej zastrzyk. Świat zaczął wirować, traciła przytomność. Ocknęła się dopiero następnego dnia w swojej warowni. Była umyta, miała na sobie świeżą odzież, była ostrzyżona i uczesana. Jej zdziwienie nie miało granic, o co tu chodziło? "Inżynier" oświadczył jej, że jest wyznaczona do "zejścia". Dostrzegając jej przerażenie uśmiechnął się i oświadczył iż "zejście" oznacza lepszy los, początek nowego życia. Powiedział: "w razie czego dbaj o dzieci".

O co tu chodzi nie mam pojęcia. Wiem, że ty masz obfity zbiór podobnych relacji lub słyszałeś tego typu opowieści. Boję się ośmieszenia ponieważ są to rzeczy niewytłumaczalne. Moja mama bardziej przeżywała szykany powojenne zadawane przez sąsiadów, lekarzy, znajomych niż traumę wojny. Być może wojna, przeżycia obozowe, szykany, gwałty spowodowały, że moja mama popadła w obłęd, ale spotkałam ludzi, którzy opowiadali podobne rzeczy. Byli to pensjonariusze jednego z zakładów psychiatrycznych gdzie moja mama była kierowana na obserwacje. Panicznie bała się powrotu do Głuszycy. W latach sześćdziesiątych spotkała jednego z "pracowników" Riese z czasów wojny. Był to jeden ze ślązaków, który akurat należał to tych 'normalnych'. Nie pastwił się na więźniach, był górnikiem, pracował przy drążeniu tuneli. Spotkali się w Warszawie na jakiejś komisji lekarskiej, muszę dodać, że przez pewien okres mama była caly czas wzywana na różnego rodzaju badania, co dziwne, prowadzili je lekarze radzieccy. Ów człowiek także był poddawany podobnym zabiegom. W trakcie rozmowy upomniał mamę aby to, co widziała i czego była świadkiem zachowała dla siebie bo inaczej skończy w psychiatryku a nawet może zginąć oraz, że jeszcze długo po wojnie będzie to niebezpieczny temat. A tajemnica jest bezpieczna. "Już wielu zginęło. Najlepiej o tym zapomnij". Więcej już się nie spotkali.

W latach siedemdziesiątych razem z mamą zostałyśmy wezwane na badania. Szpital mieścił się na Woli, lecz stamtąd karetką zostałyśmy przewiezione do innego szpitala. Jechałyśmy około godziny. Badanie polegało między innymi na kontroli narządów rodnych. Było bardzo bolesne. Pobierano nam krew, brano próbki włosów oraz paznokci. Trwało to kilka godzin. Nikt nam nic nie tłumaczył, o nic nie pytał. W pewnym momencie mama wpadła w panikę na widok jednego z lekarzy, zemdlała. Byłam zdezorientowana. Odwieziono nas do domu. Dopiero przed śmiercią wyznała mi, że był to jeden z lekarzy, którzy badali ją w pałacyku.

Poza tym, co ci opowiedziałam nic więcej się nie wydarzyło. Nikt inny nas nie badał, nie interesowano się nami. Ja powróciłam do tematu gdy pewnego dnia w księgarni znlazłam książkę z napisem "Riese". To słowo uderzyło mnie niczym obuch. Przecież to nazwa, która związała się z moją rodziną. Ja tam przyszłąm na świat!
Jest jeszcze jedna sprawa, możesz to traktować jako fantastykę lub brednie starej kobiety. Nigdy nie wyszłam za mąż, nie mam dzieci...jestem "wysterylizowana". Nie mam pojęcia kiedy to się stało, może podczas tamtych badań. Ginekolog, u którego się leczyłam bezradnie rozkładał ręce, nie potrafił tego wytłumaczyć.
Może to "Riese" nadal zbiera swoje żniwo.
Możesz to publikować, przetwarzać. Ja osobiście nie mogę się pokazać ponieważ żyje jeszcze mój ojczym oraz jego rodzina, ale mam nadzieję, że nasza współpraca przyniesie jakiś efekt.
Dziękuję, Bożena Tarnowska.

List od Stanisława Królikowskiego

Nazywam się Stanisław Królikowski ,to właśnie ja byłem organizatorem wyprawy Soboń-  2008.Tak nazwaliśmy jedną z naszych pierwszych wypraw ,planowaliśmy  ich kilka bądź  kilkanaście. Pochodzimy z Krakowa ,nasza grupa składała się z ośmiu osób ,w większości studenci .Jedna z koleżanek dość zamożna  nawiązała kontakt  z , jak się potem okazało nie mającym pojęcia  o temacie, tzw odkrywców   tajemnic Riese .Zatrzymaliśmy się w Hubercie to miała być nasza baza  wypadowa tu także spotkaliśmy naszego przewodnika .Następnego dnia zaplanowaliśmy wyjście w teren o godz 4 rano ,oczywiście po naszym przewodniku nie było śladu .Zjawił się dopiero gdy otwierano muzeum sztolni zaproponował nam kupno biletów i poprosił o pare zł na piwo , czar oraz widok na przygodę życia prysł .Jeden z przewodników zainteresował się naszą grupą ,zaproponował pomoc za drobną opłatą oczywiście ,Nazajutrz doprowadził nas do tuneli na Soboniu ,w zasadzie to my go dowieźliśmy  na trzeci staw w Głuszycy i  stamtąd prawie biegiem doprowadził nas do tunelu . Zainkasował umówioną kwotę i oznajmił że już nie ma czasu aby z nami wejść pod  ziemię gdyż za godzinę musi być w pracy .Pozostaliśmy sami decyzja zapadła wchodzimy ,zaznaczam iż w naszej grupie był grotołaz  ratownik jaskiniowy , wejście zajęło nam o koło trzydziestu minut . Początkowo wszystko było ok , jednak po pewnym czasie jedna  z dziewczyn oznajmiła ze oprócz nas ktoś jest jeszcze w tunelu , lecz my nikogo nie widzieliśmy ,w pewnym oddaleniu od ceglanego magazynu postanowiliśmy się zatrzymać i z tego miejsca zacząć badania .Sami poznawaliśmy tunele ,atmosfera była super gdy Rafał ratownik nadał sygnał ostrzegawczy ,zebraliśmy się w około .Nasłuchiwał zdawał się węszyć ,wszyscy słyszeliśmy kroki ktoś się zbliżał . Znajdowaliśmy się w pobliżu uskoku ,kroki dochodziły  właśnie z tego korytarza , ogarnęło mnie przerażenie przed chwilą tam byłem , doszedłem do końca tunelu nikogo nie było .Zrobiło się dziwnie zimno , kroki były coraz wyraźniejsze nie jednej osoby lecz kilku idą po ciemku bez światła ,Monika początkowo szeptała abyśmy jak najszybciej wyszli na powierzchnię po chwili wpadła w panikę, Rafał nakazał w zasadzie wydał rozkaz wychodzimy ,. pozostawiliśmy tam sporo sprzętu ,wodery ,saperki i inne .Szedłem ostatni , strach smagał jak pejcz, gdy się odwróciłem bardziej czułem niż widziałem kilka postaci. Gdy znaleźliśmy się na powietrzu był wieczór ,na pytanie co tam było Monika odpowiedziała  nie wiem i nie chcę wiedzieć  wycierając krew cieknącą jej z nosa .Nie znałem wcześniej żadnych opowieści  z tej materii ,gdy opowiadałem znajomym o tym zdarzeniu pukali się w głowę . Tydzień temu znajomy dał mi adres pańskiego bloga  . Proszę o zamieszczenie mojego listu.

Poszukując 'skarbów'...

W 1988 roku gdy powołano mnie do wojska miało miejsce pewne zdarzenie, którego nie są w stanie wyprzeć się ani zaprzeczyć mieszkańcy Głuszycy gdyż było o tym bardzo głośno. W Głuszydy Górnej, na polu jednego z gospodarzy pojawiła się grupa wyposazona w koparki i wiertnice. Pracowali przez dwa dni, a pokłosiem ich pracy było wydobycie aluminiowej 'trumny'. Na owym polu pozostawili cały szprzęt, nie troszcząc się ani o samochody, a ni pozostałe sprzęty. Skrzynie załadowali na landrovera i udali się w kierunku Rzeczki. Cały czas towarzyszył im prawdopodobnie oficer bezpieki. Po drodze zatrzymali się na polach ówczesnego PGRu Sierpnica. Spotkali się tam z następną grupą. Byli w niej członkowie ówczesnych władz oraz dyrektor PGR. Bardzo żywo gestykulowali, wręcz kłócili się. Rozmowa dotyczyła znaleziska jak i podziemi. Po około 15 minutach podjechał bus na niemieckich numerach, przeładowano do niego skrzynie. Dwa dni po owym zdarzeniu zaczęły po Głuszycy krążyć plotki oodkopanym 'skarbie'. Wtedy po raz pierwszy doznałem co znaczy uczucie porażki i rozgoryczenia. Osoba, której barzdo ufałem okazała się jednym z uczestników owego spotkania. Został on ogarnięty gorączką poszukiwania 'skarbów'. Zresztą nie tylko on. Pewien notes, który mu przekazałem spowodował iż został on jednym z najbardziej wziętych 'odkrywców'. Z wiadomych względów nie podaję nazwisk, gdyż osoby te nadal mieszkają w Głuszycy.

Jarecki c.d.

Podczas mojego przedostatniego spotkania z Jareckim, otrzymałem od niego kilka informacji, których treśc i przekaz rozumiem dopiero dzisiaj. Mowa była między innymi o przekazie Himmlera, by jego zwolennicy nigdy nie uwierzyli w jego śmier - to co sie wydarzy pojego śmierci będzie tylko mirażem, gdyż budowana jest nowa armia, najpotężniejsza ze wszystkicj jakie do tej pory istniały. Ich orężem będzie broń jakiej nigdy ludzkośc nie widziała, jej żołnierzami będą ludzie  z krajów tak zwanego Trzeciego Świata, którzy dostaną krew Panów. Wspominał także o wielkim exodusie ssmanów do Argentyny, Brazylii, Boliwii, a także krajów Arabskich. Fundusze nato, miały pochodzic z podbitych krajów  Europy, które juz dawno zostały w tych krajach zdeponowane. Nic z tych słów nie rozumiałem. Wspominał także o ludziach zyjących pod lodem. Czasami zdarzało mu się wcześniej o tym opowiadac. Na moje pytania typu "co znajduje się tutaj pod ziemią; jakie prace były tu prowadzone" - nie odpowiadał w ogóle. Cały czas mamrotał, że czas uśpenia będzie wynosił 70, 80 lat odśmierci Wielkiego Budowniczego (podczas Procesu Norymberskiego tak nazywano dwóch zbrodniarzy nazistowskich: Himmlera i Speera). W tym czasie Jarecki był już strzępem człowieka, jego oczy straciły dawny blask, stał sie przygaszony. Mówił, że jegoczas nadchodzi, że oni go wzywają. Wspomniał jeszcz, że początkiem przebudzenia będą wielkie niepokoje społeczne w krajach, w których oni tworzyli swoje armie, a także upadek największych mocarstwa. Jednak największych zaskoczeniem były jego słowa: "To, co posiadali naziści powróci do swoich pierwszych właścicieli, stworza oni najwększą potęgę. Jak Ci wiadomo pierwsza cywilizacja na świecie, która osiągnęła wysoki poziom rozwoju byli potomkowe Cesarza Czin, w jego grobowcu znajduje się cała prawda"....

List od Łukasza Sołtysiaka

Witam!

Nazywam się Łukasz Sołtysiak i pochodzę z Poznania. Postanowiłem do Pana napisać tegoż maila z powodu intrygującego wpisu, jakiego Pan dokonał na swym blogu w odpowiedzi na mój zapis odnoszący się do powiązania historii Gór Sowich a admirałem Byrdem i misją HIGH JUMP.

Mój Nick w podpisie to: lyricus144.

Dzięki relacjom, jakie zamieścił Pan na swym blogu, moja teoria odnosząca się do pochodzenia zjawiska UFO, nabrała realnych kształtów prawdopodobieństwa.  Chciałbym ją Panu pokrótce (!) przedstawić i dowiedzieć się przy okazji, jakie jest Pańskie zdanie na ten temat. (...) Od pewnego czasu postanowiłem sam powiązać statki latające III Rzeszy, z tym co na niebie lata w chwili obecnej.



Treść teoretyczna i hipotetyczna zarazem:

Przed rozpoczęciem Drugiej wojny światowej, na terenie Europy kwitły i rosły jak grzyby po deszczu, najróżniejszej maści ugrupowania o charakterze ezoterycznym. Sama tego typu tematyka była bardzo popularna i przyciągała całe tłumy na wykłady i do półek z książkami  w bibliotekach (podobnie jak dziś). Młody Adolf Hitler także nie oparł się pokusie szukania ezoterycznych korzeni pochodzenia człowieka. Czytał, uczęszczał na wykłady min. Heleny Bławatskiej, poznawał ludzi… Wtedy to właśnie dowiedział się o podziemnych miastach, gdzie zamieszkiwali doskonali ludzie wygnani przed tysiącami lat do głębokich jaskiń, gdzie założyli swe Państwa o charakterze politycznym zbliżonym do tego, jaki obecny był na Atlantydzie  - ich ojczyźnie. Miasta te, powstały w szczególności w rejonie Azji oraz te bardziej wymarłe w Ameryce Południowej. Hitler uważnie studiował książki, które opowiadały o niemalże boskich istotach, ich statkach powietrznych, genezie pochodzenia, a także o relacjach ludzi, którzy dopiero co powrócili z przeróżnych ekspedycji i wojaży po pewnych częściach Azji (Mikołaj Rerich, Ferdynand Osendowski, itd.) opowiadając o spotkaniu z „nieznanym” (Rerich i jego ekspedycja była świadkiem przelotu ciemnego dysku w czasie swojej wyprawy. Przewodnicy i zarazem tubylcy powiedzieli, iż to co widzą, to statek powietrzny wysłany od Władcy świata wprost z wnętrza ziemi.). Fascynacja sięgała zenitu, gdy poznał ludzi/okultystów, podzielających jego zainteresowania i tym samym snujących plany założenia stowarzyszenia, co w konsekwencji rzeczywiście się udało i przyjęło nazwę Thule. Dojścia do władzy opisywać nie będę, ponieważ jest to znane zagadnienie. Ważnym punktem jest rozwinięcie się ideologii Thule wraz ze wzrostem III Rzeszy. Hitler opętany stworzeniem własnej Agarthy wraz ze wszystkimi jej cechami, obejmuje w posiadanie Antarktydę, wysyła ekspedycje naukowe do Tybetu i Mongolii, nakazuje wnikliwe przestudiowanie świętych pism starożytnych Indii naukowcom, którzy na podstawie własnej wiedzy i instrukcji zawartych w świętych księgach mają za zadanie skonstruowanie Vimanów, czyli statków znanych dziś jako UFO. Między czasie usilnie próbuje dotrzeć do zaginionych podziemnych światów i wejść w komitywę z jej mieszkańcami, na co Ci ostatni nie wyrażają zgody ani chęci. Próby nawiązania kontaktu trwają do mniej więcej 42 roku, nie przynosząc żadnych skutków. Hitler nie chcący się poddać, rozpoczyna własne prace nad stworzeniem swego Państwa podziemnego. Prace drążenia ziemi rozpoczynają się na Antarktydzie, gdzie znalazł już oazy gotowe do zasiedlenia, a także na terenie Argentyny, Polski i Czechosłowacji (w/w są najpewniejsze). Potrzebni byli także nadludzie do stworzenia zupełnie nowej rasy Panów. W to przedsięwzięcie zaangażowani zostali wysokiej rangi SS-mani (którzy musieli być wegetarianami i bezwzględnie oddani ideologii, której przywódcą był Himmler). Hitler dysponował w tamtym okresie, w zasadzie nieograniczonym materiałem genetycznym (min. dlatego największe – choć może bardziej trafne: najliczniejsze -  obozy koncentracyjne powstały na terenie naszego kraju), na którym mógł przeprowadzać bardzo zaawansowane eksperymenty genetyczne, czego przykładem są relacje z Pańskiego bloga.

Prace na Antarktydzie trwały i zmierzały już ku końcowi – dowodem na to są transporty U-botów i innych statków w rejon Argentyny i samego bieguna południowego (warto rozważyć tu kwestie podziemnych tuneli, które mogą łączyć oba kontynenty. Samych tuneli jest w Ameryce południowej mnóstwo, wystarczyło je na nowo przystosować do użytku). W Polsce i Czechosłowacji, prace były bardzo daleko posunięte. To tu tworzono nowe gatunki ludzi, nowe hybrydy, nową rasę. Udawało się to z powodzeniem, a „ładunki” z nową cywilizacją przerzucano na biegun południowy, gdzie miały stworzyć zupełnie nową cywilizacje, co także zostało zwieńczone sukcesem. Jakie są dowody na to, przedstawię w dalszej części.

Wojna w Europie dobiegała końca, prace przyspieszano we wszelkich jej aspektach, jednakże wiadomym było, że szansy na wygranie tejże bitwy (nie wojny) nie było możliwe Wszelkie dowody na działalność nazistów były tuszowane, zarówno przez nich samych, jak i wojska aliantów na zachodzie Europy oraz Armie Czerwoną w jej wschodniej części. Państwa sprzymierzone wiedziały, iż w 1945 roku wojna wcale się nie zakończyła, przeniosła się jedynie w sferę, gdzie konwencjonalne zasady walki nie miały najmniejszych szans. „Wygranym” wpadły w ręce dokumenty, naukowcy, świadkowie zdarzeń, i najważniejsze: Pojazdy latające nowego typu opisywane dotychczas przez pilotów koalicji, jako FOO FIGHTERS oraz wyniki eksperymentów genetycznych znanych dzisiaj w literaturze ufologicznej jako Szaraki (choć nie tylko one). Alianci byli zszokowani i bezradni. Większość w/w ludzi, pojazdów, dokumentów, humanoidów, zdobytych na wyzwolonych ziemiach przerzucono do USA i ZSRR, gdzie prace wszczęto od początku, ale tym razem pod inną banderą. Proszę zauważyć, iż incydent z Rosswell oraz obserwacja Kennetha Arnolda z 1947 roku, wydarzyły się na tym samym terenie Stanów i w sumie są to pierwsze oficjalne przypadki znane Ufologii ( nie licząc wspomnianych wcześniej FOO FIGHTERS.). Amerykanie dowiedziawszy się o cywilizacji pod lodem, o Nowej Szwabii, postanowili zaatakować i zniszczyć jeden z ostatnich bastionów nazistów, jednakże wiedząc już w co zaangażowani byli Niemcy i jak daleko posunęli się w stworzeniu nowej cywilizacji, bali się podać prawdziwych przyczyn wybuchu wojny i tym samym powstania III Rzeszy, do  wymęczonej wojną, światowej opinii publicznej. Wyprawa Byrda musiała działać pod przykrywką z takich właśnie przyczyn. Niespodzianką, było „wykurzenie” wojsk amerykańskich z rejonu Antarktydy dla samych dowódców Pentagonu, jak i ich zwierzchników, ale równocześnie potwierdziło to zaawansowane działania Niemców w wykreowaniu Rasy Panów. Amerykanie wiedząc o przegranej w każdym aspekcie zetknięcia z siłami znacznie ich przewyższającymi, zaczęli drążyć własne podziemne bazy i tym samym prowadzić wspomniane już, eksperymenty ze spuścizną po III Rzeszy. Dowodami niech tu będą:



-Relacje świadków, którzy w obecnych czasach twierdzą, iż nie byli uprowadzani tylko przez Szaraków, ale także przez tzw. MiBy i personel armii amerykańskiej, która traktowała ich jako „mięso armatnie” i wypytywała w każdy możliwy sposób o szczegóły ze spotkań z obcymi.

-Kwestia Strefy 51 i dających się tam zauważyć testów pojazdów latających nowego typu, zwanych powszechnie UFO.

-Wydaje się – także popierając się relacjami świadków -  iż wojna pomiędzy „obcymi” a utajnionymi komórkami armii amerykańskiej jest faktem realnym.

-Usilne poszukiwanie nowych baz „obcych”

-Utajnienie całego procederu.



Ważnymi kwestiami faktologicznymi w całym tym temacie są:

-Brak jakichkolwiek danych i opisów zaciągniętych z historii, o tak wzmożonym ruchu powietrznym, tego co dziś nazywamy UFO i ich załoganci. Oczywiście, są sporadyczne relacje i malowidła, jednakże wedle mojego mniemania, to co widzieli nasi przodkowie w różnych okresach historii, to statki powietrzne „pierwszego typu”, że je tak nazwę, których właścicielami były (i są!) istoty z wewnętrznych światów, tych samych z którymi Hitler chciał zawrzeć pakt. Dlatego  - raz jeszcze to powtórzę – są one nieliczne, a opowieści o nich najwięcej można odnaleźć właśnie na terenie Azji i sięgają one wiele pokoleń wstecz. Proszę zauważyć także, iż w kontekście tamtych opowieści nie ma mowy o czymś przykrym i złym ze spotkaniem z boskimi istotami (którzy zawsze wyglądają jak ludzie i mieszkańcy tamtych ziem, a nie  „pozaziemsko”). Nie przekreślam tu odwiedzin z innych planet – te na pewno także istnieją, ale są one sporadyczne i nie dotyczą badań przeprowadzanych podczas tzw. Wzięć, ani spotkaniem ze zwykłym „KOWALSKIM” jak chcieliby tego dzisiejsi Ufolodzy. Jeśli jesteśmy odwiedzani przez istoty z kosmosu, to bardziej w charakterze odwiedzin mieszkańców wartych i odwiedzenia, czyli prawdziwych ludzi z Agarthy, a nie pomyleńców na powierzchni naszej planety – tych już znają i wiedzą, że nie ma z nimi o czym rozmawiać…

-Spotkania z obcymi to spotkania z „blondynami” i szarakami. Opis idealnie dopasowany do rasy Panów Nowej Szwabii i ich sług, robotów (jak często nazywają je ofiary wzięć), czyli Szarych.

-W bazach amerykańskich widziane są istoty podobne do Szaraków, a także zupełnie inne hybrydy, które są konsekwencją badań genetycznych amerykanów, a nie istotami pozaziemskimi mieszkających w podziemnej bazie Armii USA….

-Świadkowie spotkań z Blondynami, często opisują ich akcent słyszany wewnątrz lub zewnątrz, jako ciężki i podobny do niemieckiego.

 - Jeśli „obcy” zabierają postronnych ludzi do swojej bazy/domu, często dzieje się to pod ziemią.

-Statki powietrzne te widziane obecnie, jak i te sprzed wielu lat są takie same lub niesłychanie podobne w opisach na różnych kontynentach – co nie dowodzi wcale ich wspólnego pochodzenia.

-aby wziąć pod rozwagę całe powyższe przemyślenia, należy odrzucić teorie Danikena i Sitchina, które dowodzą tylko temu, iż zaawansowana technika była już na naszej planecie, ale nie była to zasługa  istot pozaziemskich, jak by tego chcieli w/w Panowie, a jedynie nasza ziemska wysoko postawiona cywilizacja ziemian (tożsamych z tymi, którzy dziś zamieszkują podziemne krainy i tak samo jak w zamierzchłych czasach, nadal są odwiedzani przez przyjaciół z kosmosu – a nie przezeń tworzeni…).



Wiele mógłbym jeszcze przykładów wymieniać, a i całą historie opisaną powyżej rozłożyć bardziej szczegółowo, ale zauważyłem właśnie, że mój mail przyjął już w tej chwili kolosalne rozmiary…;-)

Interesuje mnie Pańskie zdanie na poruszone przeze mnie kwestie oraz odwiedziny współpracowników Byrda na ziemiach Dolnego Śląska.

Jeśli chce Pan wrzucić to na Blog, nie widzę przeszkód;-)



Serdecznie pozdrawiam!

Łukasz Sołtysiak

Oficer

W 1989 roku odbywałęm służbę wojskową w Gołdapi. Otoczenie jednostki było wręcz wymarzone do wszelkiego rodzaju penetracji poniemieckich umocnień - od transzei strzelniczych do bunkrów przeciwczołgowych oraz kilkupoziomowych schronów nieznanego przeznaczenia. Uwielbiałem warty na jednym z najbardzije oddalonych od jednostki magazynów, znajdował się w połowie jeziora przy samej rosyjskiej granicy. Za ogrodzeniem znajdowały się bagna, a na ich skraju stary zaniedbany cmentarz. Każdą chwilę starałęm się spędzać w tamtej okolicy. Podczas jednej z takich wycieczek poznalęm starego rosyjskiego oficera, który pełnił funkcję doradcy w naszej jednostce. Bardzo zainteresowało go co robię w takim miejscu. Gdy opowiedziałem mu, że to moja pasja oraz skąd pochodzę ów oficer bardzo się ożywił. Spytał, na której baterii służę. Następnego dnia tuż po porannym apelu zostałem przydzielony do plutonu saperów, któreo dowódcą był ów Rosjanin. Przez dwa tygodnie odbywały się swego rodzaju przesłuchania: on zadawał pytania, ja musiałę odpowiadać z największymi szczegółami - o miejscowości, ztórej pochodzę, okolicznych górach. Najbardziej interesowała go jedna osoba - Jarecki. Kilkukrotnie musiałęm powtarzać to, co od niego słyszałem. Po dwóch tygodniach zaczął opowiadać on. W 1945 roku, po zajęciu Wrocławia został  przeniesiony do Wałbrzycha w celu rozminowywania i przygotowywania miasta pod zasiedlenie. Następnie został przeniesiony do Książa - i tu następuje bardzo długi opis dotyczący pracy na zamku oraz wysadzenia przez Warewolf podziemi starego zamku. Jednak moją największą uwagę zwróciła opowieść o dwóch gigantycznych aluminiowych trumnach i o szkielecie, który znajdował się w jednej z nich. Trumny te zostały zaplombowane w największej tajemnicy i pod eskortą oddziału NKWD wysłane wgłąb ZSRR. Potem nawiązał do miejscowości Ludwikowice, a na samym końcu zaczął opowiadać o mojej rodzinnej miejscowości, wktórej stacjonował do 1949 roku. W jego opowieściach często przewijały się nazwiska... Osoby te jeszcze żyją dlatego nie wymienię tutaj ich nazwisk. Kilka z tych osób przeżyło wielokrotnie opowieści, które zamieszczane są na blogu. Zowym Rosjaninem ostatni raz kontakt miałem w 1996 roku, spotkaliśmy się we Wrocławiu. Przekazał mi wtedy kilka zdjęć i garść informacji. Większość informacji dotyczyła eksperymentów prowadzonych na ludziach przez nazistów, a kontynuowanych przez mocarstwa zwycięskie w Wojnie. Na zakończenie dodał, bym nigdy nie wierzył w to, że prowadzono na terenie Dolnego Śląska jakieś prace o charakterze obronnym, a eksperymentalnym. Nazwisko owego oficera było w Głuszycy dość dobrze znane.

ZPB

                                            Mój drugi brat byl tokarzem , pracował na zakładzie nr 2. przeżyl dziwny pożar snowarni dział ZPB <nie istnieją żadne zapiski na ten temat>była zmiana druga zwykły dzien pracy , lecz spod podlogi wydobywała sie para badż dym.Tokarnia była w oddzielnym budynku,gdy brat zobaczył ogien wbiegł na snowarnie by ostrzec innych.Co go udeżyło to to że ogien nie pażył,na drugim piętrze już nie miał wyjscia musiał wyjsc za okno na filar za nim.Straż zakladowa raz dwa uporala sie z pożarem .stojac na parapecie widzial cos diwnego ,mianowicie wynoszenie skrzyn co dziwne nie byli to pracownicy zakladu ,lecz ludzie w dziwnych mundurach....na drugi dzien nikt nie chciał o tym zdażeniu rozmawiac kierownicy oraz brygadzisci rozpowszechniali informacje ze to byly cwiczenia.jakis czas pozniej brat zostal zwolniony z pracy,za duzo zdawał pytan ,np dlaczego skrzynie wnoszono do nieczynnego schronu za zkładem ,dlaczego dział został natychmiast  zlikwidowany chociaz nie bylo zniszczen,albo kim byli ci ludzie .o incydencie szybko zapomniano.     
                                                                    
                                                Pozniej gdy ja pracowalem na tkalni zakladu nr 2,Był to rok 1988 podobne zdażenie miało miejsce lecz tym razem na przedzalni.Ten sam scenariusz.tylko ze tym razem pracownicy bez udzialu strazy sami dali sobie rade z pożarem.Od tego czasu zakład jest sukcesywnie zamykany,poszczególne działy szczegulnie te , które miały połączenia z podziemiami .takimi jak połaczenia podziemne ze schronem  czy z była siedzina gestapo .jeszcze w latach 80 byl drożny dopiero pozniej nastapiło jego zwalenie badz zasypanie.

Opowieść Sylwestrowa

22 lata temu postanowiliśmy wraz z kolegami spędzić Sylwestra w górach. Wybór oczywiście padł na Soboń. Było nas sześciu, wszyscy znaliśmy się z jednego podwórka. Znane nam były opowieści o sztolniach. O godzinie 23:00 zeszliśmy pod ziemię. Mieliśmy ze sobą pochodnie uważając, że będzie to bardziej "klimstyczne". Zatrzymaliśmy się na rozwidleniu tuneli. Zaznaczę od razu, że pod ziemią nigdy nie mieliśmy odwagi pić alkoholu. Opowieści o duchach sztolni momentalnie zdominowały temat naszych rozmów. Północ przywitaliśmy bez żadnych niespodzianek, na które mieliśmy nadzieję... Byliśmy coraz bardziej rozluźnieni, zaczęliśmy zachowywać się coraz głośniej. W pewnym momencie, podszedł do nas starszy pan, miał na oko 60. lat, ubrany był w stary wojskowy znoszony szynel. Spytał się dlaczego zakłócamy ciszę nocną. Nasze zdziwienie stłumiło uczucie strachu i paniki. Ucichliśmy, patrząc po sobie próbowaliśmy jakoś racjonalnie wytłumaczyć obecność tego człowieka. W milczeniu zaczęliśmy wracać na powierzchnię. Na zawnątrz, padający śnieg dawno zasypał nasze ślady, nie było żadnych świeżych śladów prowadzących do tunelu... Tej nocy już o tym nie rozmawialiśmy. Dopiero po latach odważyliśmy się powrócić do tego tematu. Wszyscy uznaliśmy iż to jakieś kompletne szaleństwo i nie ma sensu o tym nikomu opowiadać bo i tak nikt by w to nie uwierzył. Do opisania tego zdarzenia zmotywowało mnie opowiadanie "byłego Klina" który przysłał mi list opisujący podobne zdarzenie, tyle, że sprzed pięciu lat.

Artefakt

... Miedziana plytka a na niej dziwny symbol. Ojciec czesto tlumaczyl jakie grozi mi niebezpieczenstwo, nawet straszyl mnie śmiercia czasami żalował, ze to wszystko mi opowiadal. Powolywal sie na moich braci, ktorym ciekawosc szybko minęła. Jednak moj brat, starszy o 10 lat, czesto opowiadal mi o swoich wyprawach, lecz po stanie wojennym zamilkl, unikal tego tematu, dopiero teraz zaczyna na nowo wspominac tamte czasy. Czesto mowi o pewnym przedmiocie który wykopał na cmentarzu za naszym domem. Gdy ojciec to znalazl, zrobil wielką awanturę - krzyczal że będą klopoty. Wyniósl to do lasu i tam ponoc zwrocil przedmiot wlascicielom. Byl to Niemiecki orzeł, w wiencu na którym siedzial byla litera "v" a sam orzel byl dziwny - posiadal trzy glowy, srodkowa przypominala głowę ludzką z antenkami. To opis pochodzacy od mojego brata - opowiedzial mi o tym w 2008 roku. Widzialem podobny rysunek - tylko że prawie dwadziescia lat wczesniej pokazal mi go Jarecki i nazwal 'Baphometem'. Przypadak?  Raczej szalenstwo. Podażając tym tropem znalazlem opis - cos takiego mialo byc symbolem Thule w polaczeniu z moca Vril. Takich przedmiotów bylo wiecej lecz przez lata poginely bądź celowo zostaly zniszczone. Kilka znajdowalo sie na (....), teraz ich tam nie ma. Sporo ich bylo na szalunkach pod ziemią zostaly zniszcone podczas pozaru podziemi ......

Brat  pracowal jako elektryk w ZPB Piast na zakladzie nr1. Czasami mówił o dziwnych rzeczach ktorych nie byl w stanie opisac ani wytlumaczyc. Pewnego razu pod farbiarnią znalezli pomieszczenie wyglądajace jak gabinet lekarski. Ono nadal czerpało prąd z głównej rozdzielni. Gdy to zglosil, zostal przeniesiony na inny dzial, a wejscie zostało zalane betonem. Co tam widzial: stol, lampę taką jak nad stołem chirurga, masę szafek i półek, i co najwazniejsze - kilka par drzwi. Nie wracał więcej do tego tematu. Na scianie była ...

Gośc(ini)

Kolejna sprawa, to wizja. Jestem w silowni (Osowkowej), ktora nie
weglada jak silownia teraz, aczkolwiek jestem pod tym co widzimy na
zewnatrz obecnie. Wewnatrz jest szaro - w sensie ze sciany sa szare,
duzo metalu - takie konstrukcje metalowe, tak jak sie buduje jakas
zabudowe regipsowa, to sie takie stawia, tylko ze tamte byly takie
grube, ale tez z dziurkami. Oswietlenie stanowia swietlowki tylko i
wylacznie. Wydaje sie byc to stan surowy. To jest takie duze
pomieszczenie, ale podzielone jakby scianka dzialowa, od schodow idaca,
zaslaniajaca jakby wieksza czesc tego pomieszczenia. Wszystko bylo
konsekwentne, wiec pod ziemia, obecnosci okien brak, cale swiatlo
stanowia te swietlowki. Zagladamy tam za winkiel, a tam siedzi osoba
przy kompyterze, ale nie takim zwyklym, to wyglada jak sterownia. Sidzi
przy tym jakas osoba. Chcemy sie wycofac, zeby nas nie zauwazono, tzn.
moi towarzysze chca, bo sie bardzo czegos boja, tych osob bedacych z
"obslugi" tego obiektu. I tu kolejna rzecz, obsluge stanowia ludzie -
zarowno kobiety i mezczyzni. Natomiast obsluga zorientowala sie ze ktos
jest w obiekcie, wiec ida na nas. I bach, padaja od strzalow, moi
towarzysze, ktorzy przeszli do ataku, a ja stoje i sie usmiecham.
Przedstawiam sie obecnym imieniem i nazwiskiem, podchodzi do mnie
mezczyzna, rowniez przestawia mi sie, podajemy sobie rece, zaczynamy
rozmowe. Powiedzial mi, ze czekali na mnie i wiedza ze nie stanowie
zagrozenia, bo jestem jedna z nich. I zaczynamy rozmowe, bedac w
pomieszczeniu jakby na polpietrze , wyzej w stosunku do pomieszczenia z
komputerem. Siadamy przy stole, pijemy herbate w metalowych kubkach, a
on mi opowiada, to co powinnam wiedziec. Ze sa straznikami i musza
strzec przed tych, ktorzy wiedzy miec nie powinni, ktorzy atakuja,
ktorzy chca sie dowiedziec. I w tym samym momencie opowiedzial mi o tym
co mialo byc, ze mialo to stanowic "osade" dla innych "bytow" duzo
mniejszych i potrzebujacych innych warunkow. Dal mi tez broszure, zebym
sobie popatrzyla jak mialy poszczegholne obiekty naziemne i podziemne
stac :) Szybko ja przejzalam, powiedzial ze poogladam sobie potem.
Znow mam deja vu.
Wiec wzielam broszure, rozmowca zaproponowal, zebym zadala pytania,
jesli mam ochote. Zapytalam, czy kazdego, ktory odwazy sie sprobowac
dotrzec do wiedzy, czeka to samo, powiedzial, ze czeka dezinformacja,
badz smierc, ze nie mozna dopuscic niepowolanych osob, poza odpowiednimi.
Kolejnym pytaniem bylo to, czy przekaz, ktory dostalam w dziecisntwie
pochodzi od nich, usmiechnal sie znaczaco - zaraz Ci o nim napisze.
Ostatnim pytaniem, bylo dlaczego to wszystko upadlo, powiedzial: "alez
nie, to jest jeszcze w trakcie, tylko chwilowio przerwane"
Na tym koniec, troche moze chaotyczne, ale mowie o tym pierwszy raz.

Ad Rem

Podobnych relacji jest bardzo dużo, czekam na wszystkie nawet te najbardziej szalone. Jeżeli chodząc po kompleksie ,z nieznanych przyczyn zaczeła płynąć krew z nosa,dostaliście torsji,bądz w panice zaczeliście biec przez las gdyż gonił was pies którego nie było,piszcie otym na @ .Dziwne sny ,szare zniekształcone postacie,wszystko to jest godne uwagi. Oto mały przykład:

Kilka lat temu poznałem człowieka o którym mówiono że jest medium, zabrałem go w góry - Soboń, Osówka, Rogowiec. Pewnej nocy wpadł w panikę, wymiotował zaczął uciekać, gdy go dogoniliśmy bylismy już poza lasem nieopodal Zimnej Wody, cały był roztrzęsiony jedynie co wybełkotał: "on był cały szary te jego oczy i te szpony którymi mnie złapal..."  - już więcej się nie odezwał. Dwa lata po tym zdarzeniu przeczytałem artykuł opisujacy całe zajscie, owo medium na dzień dzisiejszy jest autorem sporej ilości książek o Riese, wahadełka używa nadal lecz nigdy w tym rejonie.

Gośc(ini)

"(..) Tak myśle, że nie tylko Soboń. Całe Sowie mają taki wpływ. Calutkie. U mnie cały szereg zdarzeń zaczął się od Włodarza. Było to jakieś 12 lat temu, jak nie więcej, Andrzejki. Wiesz, kiedyś te późne jesienie ciepłe były. Tam na Włodarzu w niejasnych zupełnie dla mnie okolicznościach zginęła bardzo ważna dla mnie rzecz. Idąc tą samą trasą spowrotem nie odnalazłam jej. Spotkaliśmy natomiast osobę, jak wracaliśmy, nie wiem może on ten człowiek to podniósł, zabrał, nie wiem. Wiem, że po tym wyjeździe straciłam najlepszą przyjaciółkę. I drugą. A potem zaczęły pojawiać mi się te osoby w snach.
One wyglądają bardzo podobnie. Ale nie spotykam ich tylko w snach. . I zawsze patrzą się one na mnie dziwnie. Tak przenikliwie. I teraz jak czytam to, co piszę zaczynam myśleć o sobie jak o psychopatce... Nie spotykam ich często, ale ostatnio spotkałam... Po tym jak ruszyłam Soboń. Pierwszy raz jak mi się przyśnili,to właściwie teraz i wtedy nie byłam przekonana że to był sen. Pamiętam, że było lato, jeszcze miałam takie stare drewniane okno pomalowane na niebiesko, obudziłam się coś koło 5, padał deszcz. Wtedy w moim pokoju pojawiła się taka osoba - wiesz opis Jareckiego tu wystarczy, bo ja nic nie potrafię dodać. 2 lub 3 pozostałe siedziały w oknie i się rozglądały po pomieszczeniu. Wtedy ta osoba stojąca w środku, dała mi przekaz,który miał mi niby coś ułatwić, ale absolutnie nikomu nie powtarzać. Bałam się po tym wszystkim strasznie, że okna do dzisiaj nie zostawiam otwartego na noc. Powiem Ci, że te osoby w pewnym momencie zaczęły mi się wiązać z Soboniem.... I to na dużo wcześniej, gdy zaczęłam czytać Twojego bloga. To co przeczytałam na Twoim blogu, tylko potwierdza pewne rzeczy, które widziałam...."

Włodarz

Idąc przez masyw Włodarza opowiadal bez przerwy o jakimś remanencie, lokomotywach,  betoniarkach, agregatach prądotworczych. Zatrzymaliśmy się dopiero przy przepompowni. Ilością prądu który tu jest można oświetlic duze miasto. Prąd płynie także teraz, czasem go slychac. W latach 80. czesto w tej ze okolicy słyszano buczenie - jakby transformatora. Wlodarz nigdy Jareckiego tak naprawdę nie interesowal, zawsze chodziliśmy tam tylko za moją namową. Zawsze się ożywial kiedy dochodzilismy do Moszny a na Soboniu stawał sie wrecz niespokojny. Na moje pytania dotyczące Włodarza odpowiadal niesamowitą iloscią danych matematycznych tj. jakies dane magazynowe. Często robil to po niemiecku. Wygladalo to tak, jakby przy tym był ale nie jako pracownik lecz nadzorca. Wtedy się go bałem, był dziwny lecz za moment stawał sie taki maly i znowu zaczynał opowiadac. "Nagorzej to mieli Rosjanie i kolorowi, ich traktowali jak nic". Kilka razy naśladowal jak chodzili kolorowi, wtedy to wydawało mi się śmieszne, a  on naśladowal przecież ludzi w agonii.

Światła

Kiedy byliśmy na górze Moszna, Jarecki zaczął opowiadać o dziwnych latających obiektach. Temat od razu podchwyciłem i zacząłem go wypytywać o szczegóły, jak wyglądały, jakiej były wielkości...
- Wyglądały tak jak kapelusze afrykańskich podróżników, ale były dużo większe.
Zdarzało się, że rysował na ziemi obrazki tychże obiektów. Utkwiły mi w pamięci, a jeden mam po dzień dzisiejszy. Przeglądając różnego rodzaju materiały źródłowe natrafiłem na coś, co przypominało szkice Jareckiego – był to VRIL 1. Czasami próbował naśladować dźwięk jaki wytwarzał dany obiekt gdy unosił się w powietrzu. Raz powiedział coś, co także zrobiło na mnie duże wrażenie, że „oni nadal tu latają”.
Z Moszny skręciliśmy w kierunku Jugowic. Po drodze pokazywał mi dwa szyby wentylacyjne – oczywiście zasypane. Zatrzymaliśmy się, jak mi się wydawało, przy fundamentach jakiegoś baraku, lecz on objaśnił, że do środka wjeżdżała ciężarówka, a winda opuszczała ją na dół. Dokładnie o takich platformach i zapadniach opowiadał mój ojciec oraz koledzy, którzy z nim odnajdywali je w lesie. Opowiadał o tym także leśniczy z Jedlinki.
W momencie, gdy doszliśmy na wysokość stawu wawelskiego, Jarecki stał się posępny i nieobecny. Zaczął wydawać komendy po niemiecku. Nic kompletnie z tego, co mówił nie rozumiałem. Przeważnie siadałem na jakimś pniu i czekałem aż mu przejdzie. Przez te kilka lat naszej znajomości zdążyłem przywyknąć do jego zachowań. Kiedyś mnie zaskoczył i zaczął ze mną rozmawiać po włosku, co świadczy o tym iż był człowiekiem wykształconym, znającym kilka języków.
Gdy skończył już mówić po niemiecku podszedł do mnie, wskazał na rozległą polanę, po czym skulił się w sobie, jego ciało zaczęło drżeć...Przez zaciśnięte zęby usłyszałem jakby jęk. Można było w tym jęku rozróżnić słowa „oni wszyscy nie żyją”. Parę dni później, gdy spotkaliśmy się  w zupełnie innym miejscu spytałem go o to zdarzenie. Powiedział zupełnie trzeźwo:
- Byli to ludzie, którzy wypełnili już swoje zadanie i więcej nie byli im potrzebni. Oni postępowali tak ze wszystkimi, od których dostali to, co chcieli.
- A co się stało z ciałami? Skoro mówisz, że było ich dużo to gdzieś powinien być grób.
- Nie robili grobów, ciała wrzucili do kruszarek i gdzieś z urobkiem zostały wywiezione. Groby są tylko w Kolcach, gdzie załoga miała jeszcze ludzkie odruchy.
- Nie mów mi, że wszyscy, którzy zmarli byli w ten sposób traktowani??
- Nie wszyscy, to zależało od miejsca, w jakim pracowali. Oni uważali, że nie można marnotrawić całego towaru.
Próbowałem kontynuować naszą rozmowę by wyciągnąć jak najwięcej informacji, lecz nie udało mi się to, bo Jarecki zaczął już nucić Piątą Symfonią Beethovena.
Wielokrotnie próbowałem podjąć ten wątek, lecz bezskutecznie. Sam, raz tylko, gdy staliśmy na miejscu krematorium przy stacji kolejowej, użył słów „oni uważali, że nie można marnować całego towaru” .

Jarecki cd..

Jarecki nagle się zatrzymał, był wystraszony, pierwszy raz widziałem u niego takie przerażenie.Wpatrywał się w korytaż (Soboń), z głebi dochodził stłumiony skowyt psa. Byłem pewny iż jakas suka się oszczeniła, często znajdowliśmy szczeniaki w tunelach. Lecz nie, on by się nie bał byle czego, podobnie zachowywał się na stawie Wawelskim gdy opowiadał o świecących kulach....teraz była to panika. Chwycił mnie za ramię i z całej siły pociągnął ku wyjściu. Znajdowaliśmy się niedaleko uskoku, nagle się zatrzymał, w świetle pochodni wyglądał jak upiór. Teraz ja także uległem panice, chciałem jak najszybciej uciec...Staliśmy jak skamieniali, czas jakby się zatrzymał, przenikliwe zimno i nieznośny smród wypełnił tunel ..skowyt przeszedł w warkot, jakieś dziwne wibracje zaczeły przenikac wszystko wokoło...za uskokiem w wodzie wyraźnie było słychac plusk jakby ktoś się zbliżał. Pochodnia przygasła, otoczyły nas ciemności, tylko za uskokiem ...dziwna poświata - słabe niebieskie światło...Powoli cofaliśmy się w stronę wyjścia...Na powierzchni Jarecki nic nie mówił, dopiero gdy doszliśmy do stawów odezwał się - "mieliśmy szczęście, oni niestety nie, kilku to widziało lecz teraz są wariatami, tobie też nikt nie uwierzy"... Po dzien dzisiejszy ogarnia mnie strach gdy chodzę po tym tunelu, niby nic a jednak dwa lata temu grupa z Wrocławia przeżyła coś podobnego - pozostawili cały sprzęt pod ziemią i za nic nie chcą o tym rozmawiac...

***

Źródło Życia = Cudowna Broń
LEBENSBORN.s.V.=WUNDERWAFFE

Sztolnia 1

W 1986 roku na Osówce z kolegami penetrowaliśmy tak zwaną sztolnię nr 1. Była ona zalana wodą tak jak pozostałe. Nie istniał jeszcze wtedy „uskok", który powstał dopiero po remoncie. Wchodziliśmy do dolnego tunelu biegnącego równolegle do korytarza głównego. Przeważnie był on w 80% wysokości zalany. Udawało nam się, w wodzie niejednokrotnie po pachy, dojść aż do rozwidlenia. Odnogi skręcały jedna w prawo, druga zaś w lewo. Poruszaliśmy się wtedy według wskazówek Jareckiego i faktycznie doszliśmy do miejsca, w którym znajdowały się stalowe drzwi. Z powodu braku odpowiedniego sprzętu, a przede wszystkim okropnie zimnej wody, nie byliśmy w stanie prowadzić dalszej penetracji. Nasze próby przebrnięcia przez korytarze kończyły się zwykle w tym samym miejscu.
Brała w tym udział nasza paczka: S. B., D. K., J. B. Niejednokrotnie chodził z nami D. D., K. B. Stanowiliśmy tak zwaną „grupę penetracyjną", wszyscy byliśmy harcerzami, a naszym druhem drużynowym był W. Ł. - prekursor wszelkich penetracji w kompleksie Riese. We wcześniejszych latach, pod jego przewodnictwem spenetrowaliśmy cały masyw. Niejednokrotnie pomagali nam w tym żołnierze łomnickiej placówki WOP, której komendantem był St. S. Na dzień dzisiejszy bardzo dziwi mnie fakt iż ci ludzie milczą, a najgorsza w tym wszystkim jest bierność W. Ł.
Podczas prac remontowych na Osówce zasypano dolny tunel, powstał przez to dzisiejszy  „uskok". Są świadkowie istnienia poprzedniego stanu Osówki. J. D. bywał ze mną bardzo często na tymże chodniku. Twierdził on nawet, że doszedł do pomieszczenia wyłożonego klinkierem, czego nie udało mi się nigdy osobiście sprawdzić.
W momencie rozpoczęcia prac adaptacyjnych Osówki, pierwszą czynnością jaką wykonano było zasypanie wcześniej wymienionego tunelu. Na czyje polecenie - tego nie wiadomo. Rzekomo chodziło o względy bezpieczeństwa. Oczywiście na ten temat władze Głuszycy milczą, nie można dotrzeć nawet do dokumentacji prowadzonej prze firmę górniczą, wykonującą te prace.
Swego czasu, Jarecki wspominał, że to tylko kwestia czasu kiedy kształt tuneli zostanie zmieniony, wręcz przebudowany. Będzie to udostępnione dla szerokiej rzeszy zwiedzających. Spytałem dlaczego, odpowiedział bardzo rzeczowo, że wpuszczenie turystów do tych obiektów będzie najlepszym środkiem kamuflującym, że na pewno to, co ma zostać tajemnicą nigdy nie zostanie odkryte.

...

Innym razem też na Osówce Jarecki wpadł w dziwne odrętwienie, wzrok jego jak zawsze tępy i nieobecny stał się przerażający. Zacząłem się go bać, w jego oczach krył się czysty obłęd. Po chwili obrócił się w stronę Kasyna i powiedział:
- Nigdy więcej tu nie przyjdziemy.
Schodząc w kierunku wsi Zimna woda, odezwał się posępnie: „Kiedyś wszystkiego się dowiesz, zresztą oni sami to ujawnią. To tylko kwestia czasu. Będą o tym mówić ludzie ze Wschodu i z Zachodu i każdy będzie miał rację."

'Wielki Budowniczy'

Jarecki siedząc na skałce za pierwszym zakładem patrzył jak zwykle wzrokiem ogarniającym wszystko i nic i zaczął mówić:
- Będą tego szukali nie w tych miejscach gdzie powinni. Skupią się na wielkich halach pod ziemią, to, co istotne zrównają z ziemią.
Ręką ogarnął obszar pierwszego zakładu [ZPB „PIAST"].
- Tu jest początek i tu trzeba zaczynać szukania prawdy. Wielkie hale przyciągną wielu i będą działały na wyobraźnię, a to, co istotne jest na wyciągnięcie ręki, ale to zostanie najszybciej zniszczone.
Przykład - rozbiórka wyżej wymienionych zakładów.
- Speer projektował to wszystko z myślą o świetlanej przyszłości.
-    Skąd ty mogłeś znać Speer'a a tym bardziej jego słowa oraz jak taki człowiek jak ty mógł mieć cokolwiek wspólnego z aparatem Trzeciej Rzeszy?!
W milczeniu podciągnął rękaw lewej ręki, na której widniał numer obozowy. Nie pytałem o nic więcej.
Następnego dnia gdy byliśmy przy stacji kolejowej w Głuszycy powiedziałem, że Speer zaprojektował kolej, która miała prowadzi do Osówki. Jarecki obejrzał się na mnie, jego wzrok był godny politowania mojej osoby. Rzekł:
- Od takich rzeczy to on miał ludzi. Takimi błahostkami wielki budowniczy się nie zajmował.
Słowa te wyryły się w mojej świadomości na zawsze. Określenie „wielki budowniczy" powróciło w roku 2004 po przeczytaniu książki, której autora nie pamiętam,  w skrócie- chodziło o wielkie postaci Trzeciej Rzeszy,  w której był cytat z wypowiedzi Himmlera iż Wielki Budowniczy otrzymał od samego fuhrera zadanie utworzenia zapory sudeckiej bądź reduty sudeckiej.

Jarecki

Nasze pierwsze spotkania nie należały do miłych. Jako dzieci baliśmy się Jareckiego panicznie, a nasze obawy i strach potęgowali dorośli mówiąc, że „zjada dzieci". Był uważany za wsiowego głupka. Nasze kontakty zaczęły się zacieśniać kiedy siedząc z kolegami rozmawialiśmy głośno o tunelach, które są za pięcioma stawami. Nie znałem jeszcze wtedy nazwy „Soboń".
- Co wy możecie wiedzieć oraz wasi rodzice i starsze rodzeństwo?! Co wy w ogóle sobie myślicie, że tam jest? Nie macie zielonego pojęcia!
- To nam powiedz!
- Jeżeli powiem wam prawdę a szczególnie tobie, twój ojciec to potwierdzi.
Skierował te słowa o raz swój tępy wzrok bezpośrednio na mnie.
- Twój ojciec tam był, a teraz boi się by nikt z jego rodziny nigdy więcej tam nie trafił.
Te słowa podziałały na mnie jak piorun z jasnego nieba. Uderzyły we mnie z taka mocą, że  odłączyłem się od kolegów, poszedłem do ojca na działkę i spytałem go, co takiego widział w tunelach za stawami i skąd o tym może wiedzie Jarecki. Ojciec mój gdy usłyszał to pytanie usiadł na ławce i przez chwilę milczał. Po chwili spojrzał na mnie i rzekł: „Wiedziałem, że ty kiedyś przysporzysz mi największych problemów. Całe lata karmienia cię moimi opowieściami musiały przynieśc taki skutek. Twoi bracia to zlekceważyli, ale ty musiałeś zetknąć się z tym przybłędą. Z tego będą tylko kłopoty."
Cztery lata później mój ojciec już nie żył. Od naszej rozmowy do końca swego życia nigdy nie rozmawiał już ze mną na temat tego, co robił i widział w głuszyckich tunelach, mimo, że przez 14 lat kładł mi te opowieści do głowy. Przeplatane były one wspomnieniami z Zagłębia Ruhry, okolic Essen oraz Hannoweru. Przeżył tam naloty dywanowe Aliantów. Ale to opisze innym razem.
Wracając do Jareckiego oraz mojej rozmowy z ojcem - raz tylko około dwóch lat przed swoją śmiercią ojciec ostrzegł mnie bym nigdy i pod żadnym pozorem nie zapuszczał się w tunele, które znajdują się na szczycie gór. Pochłonęły one wiele ofiar. „Jeżeli kiedykolwiek znajdziesz się tam nie wierz swoim oczom i nie ufaj instynktom. Wszystko to będzie ułudą. A gdy zaczniesz opowiadać o tym, co widziałeś - wszyscy cię wyśmieją i skończysz jak Jarecki."
Do świadczyłem tego kilka lat później. Kiedy opowiedziałem co przeżyłem na Soboniu , zostałem można rzec - napiętnowany.

Głuszyca Górna 2

"Gdy przybyłem do miejscowości Gieszcze Puste, marzec 1945, zastałem pustke. W całym mieście było kilkaset osób, prawie wszyscy to miejscowi Niemcy, kilkunastu Polaków. Dziwił mnie brak jeńców wojennych, cała okolica była obstawiona barakami jenieckimi, wszędzie leżały materiały budowlane, zakłady przemysłowe,a było ich tu kilka, wyglądały jakby dopiero co zakonczyły produkcję. Dobra do szabrowania było w brud, a władza ludowa jeszcze się tu nie utrwaliła, owszem było trochę wojska lecz oni byli zajeci soimi sprawami wiec przezornie ich omijałem. Nie ukrywam iż przyciągneły mnie tu opowieści o złocie które schowano w okolicznych górach. Bardzo szybko się zorientowałem w topografii okolicy, było to dosć niebezpieczne gdyż po lasach włóczyło się pelno uzbrojonych Niemców. Zatrzymałem się w opuszczonej kuźni na przeciwko jakichs koszar (kowal na przeciw szkoły nr 1). Znając dobrze język niemiecki szybko znalazłem 'przyjaciół', przyłączyłem się do Ukrainców których, przyciągnęła magia opowieści o tonach złota, które gdzies tu jest schowane....

Ogrom prac w okolicznych górch przytłaczał! Wszędzie kolej wąskotorowa, składy cementu, ślady prac górniczych na każdym kroku.....Zaczęliśmy szpiegowć kilku Niemców, codziennie zapuszczali się w tunele za obozem jeńców rosyjskich, były tam sztolnie wykute w skale, było ich pięć. W środku było światło elektryczne, co dziwiło gdyż na dole w mieście go nie było.....Dni mijały a my nie znajdowaliśmy niczego, zdarzały się małe skrytki, znajdowliśmy magazyny z żywniścią, bronią, lecz czym dalej się zapuszczałem w góry tym bardziej coś mnie fascynowało, czułem jakby fizyczną obecność kogoś lub czegoś......Ukraincy sami weszli do podziemi, wrócił tylko jeden, jego kruczoczarne włosy były białe jak len, cos bełkotał że byl w piekle ale uciekł a oni przyjdą po niego. Kilka dni po tym zdarzeniu, ktoś wysadził wejście do podziemi, powieszono komendanta obozów jenieckich, Rosjanie zaczeli wywozić maszyny z zakladów....Ludzie czegos się bali, nocami zbierali się w gromady u jednego z sąsiadow, byli uzbrojeni. Stara Niemka snuła opowiesci o 'podziemnym mieście', o pół-ludziach, o wilku i o małych dzieciach, które zbiera grabarz...Ukraińca znaleziono powieszonego na wiadukcie....

Płacz dziecka słyszał niejeden a warczenie psa towarzyszyło mu nierozłącznie....Pozostałem w Głuszycy po dzień dzisiejszy, tamte wydarzenia się rozmywają, niewielu o tym rozmawia. Ludzie mojego pokolenia wstydzą sie o tym opowiadac..."

Głuszyca Górna

Materiał ten pochodzi od osób,które jeszcze żyją, wiec ze zrozumiałych względow nie użyje ich nazwisk, niektóre fakty z ich opowiesci będą zmienione gdyż są zbyt rozpoznawalne. Jedna z relacji pochodzi od Niemca autochtona, druga zas od osoby która jako jedna z pierwszych się tam osiedliła.


Wustegiersdorf - tak się wtedy nazywała Głuszyca, nie było podziału na Głuszycę Górną, Dolną czy Przedmieście, Polacy nazywali ją Gieszcze Puste. Gdy odeszli stąd nasi żołnierze pozostaliśmy sami z babcią, ojciec mój zginął na froncie a matka broniła twierdzy Breslau i nie mieliśmy od niej żadnych wiadomości. Pozostali to przeważnie starcy i dzieci, duzo dzieci, wiekszosci nie znałem, a w okolicy gdzie mieszkalismy znałem wszystkich, przeciez była to mała mieścina, mieszkalismy niedaleko wiaduktu kolejowego. Jako trzynastolatek ignorowałem zakazy babci i wraz z kolegami włóczyliśmy się po okolicy, po miejscach które były wcześniej zakazane. Często widywaliśmy jeńcow gdyż na wzgórzu przy torach był ich obóz, zresztą było ich kilka. W G .Górnej za cmentarzem znajdowała się w kierunku na Świerki rampa kolejowa. Były tu wielkie składy materiałow budowlanych, oraz baraki jenieckie. Stad prowadziła droga do Sierpnicy i dalej w góry - tam było "podziemne miasto", często o nim słyszłem, jeden z naszych sąsiadow tam pracował......z tego co opowiadala babcia więzniów było kilka tysiecy, bała się iż będą się mścić, lecz nic takiego się nie działo. Więzniowie znikli wraz z wartownikami, mój sąsiad także. Na wieść iż zbliżają się Rosjanie, kilka osób przyszło się pożegnać, dziwiłem się ponieważ nie zabierali ze sobą dobytku, ci mówili, że schodzą na jakis czas pod ziemię i że niedługo znow się zobaczymy...Wiedziałem od jednego z kolegów gdzie będą wchodzić - był on członkim Hitlerjugend, miał 17 lat, był zachwycony gdyż widział podziemne fabryki, wspominał także o cudownej broni, że to tylko kwestia czasu gdy wygramy wojne, lecz gdy zaczął o niej opowiadać opanował go strach. W ciągu jednej nocy miasto się wyludniło, znikli żołnierze, jeńcy i masa zwykłych mieszkańców....Przyszło wyzwolenie. Nikt nie wiedział co z nami będzie, rozpacz ogarnęła wszystkich, brak żywności, prądu, wody. Którejś nocy przbiegła do nas sąsiadka, jej mąż był jednym z tych którzy weszli pod ziemię, był wyniszczony, brudny, opowiadł o dziwnych stworach, mówił że wszyscy tam są jeńcami, że długo nie pozyją,bał się że zaraz po niego przyjdą....co się z nim stało nie wiem do dzisiaj.Była wiosna gdy pewnej nocy kilka wstrząsów, podziemnych eksplozji, targnęło okolicą echo, detonacje dochodziły od strony Sierpnicy i Zimnej Wody .....Rosjanie szaleli. Przyjechało ich bardzo dużo, ginęli pod ziemią, babcia zakazała nam wychodzić z domu. Rozeszła się wieść, pod ziemią słychać odgłosy walki, wysadzono tunele wejściowe - jeżeli to prawda to setki ludzi zostało tam pogrzebanych.....Gdy moja babcia była umierajaca  był rok 1959, zaczęła opowiadać o ludziach wychodzących spod ziemi,o tym jak wyłapywali ich Niemcy aby nie wpadli w ręce Rosjan, by prawda nie wyszła na jaw, nie zdążyła opowiedzieć wszystkiego, wspomniała tylko że to tam jest....

Trochę faktów

Poruszany temat jest ewidentnym dowodem na to, że na Dolnym Śląsku faktycznie prowadzono badania nad stworzeniem 'sztucznego człowieka'. Pan przedstawia to jako brednie szalonych ludzi, lecz na wszystko są dowody w formie słów pisanych. Do oryginalnych dokumentów dotarł na pewno Igor Witkowski, opisał to w kilku swoich pracach, lecz przedstawił to w sposób odmienny od Pana. Chciałbym przytoczyć kilka fraz Adolfa Hitlera wygłoszonych w Wilczym Szańcu w 1941 roku, w przededniu wojny z ZSRR. "Człowiek dotarł do punktu zwrotnego, zaczyna się oddzielać nowy gatunek ludzki. Oba gatunki rozdzielą się bardzo prędko. Jeden upadnie i stanie się rasą podludzi, a drugi znacznie przerośnie człowieka dzisiejszego. Nazwałbym te gatunki 'człowiekiem bogiem' i 'zwierzęcą masą'... Człowiek staje się bogiem... Człowiek jest bogiem, który się rodzi". Jest ewidentne, iż Hitler doskonale zdawał sobie sprawę i był świadomy stworzenia nowej rasy, bądź tworzenia hybryd ludzkich. A teraz jeszcze jeden przykład: "W moich Ordensburgach wyrośnie młodzież przed którą zadrży świat. Młodzież gwałtowna, zaborcza i okrutna. Takich właśnie pragnę. Musi być odporna na cierpienia, nie może znać słabości ani ckliwości. Chce w jej oczach zobaczyć błysk spojrzenia dzikiego zwierzęcia".

Jeden z "Ordensburgów" - Crossinsee - istniał koło Falkensburga na Pomorzu (Złocieniec niedaleko Drawska Pomorskiego).

"W 1941 roku, krótko po zaatakowaniu Związku Radzieckiego, Reichsfuhrer SS Heinrich Himmler, wydał poufną dyrektywę, w której nakazywał rozpoczęcie prac nad stworzeniem... sztucznego człowieka. W pierwotnym założeniu miała to być kobieta o imieniu 'Borghilde', mają zaspokajać potrzeby seksualne SS-manów na froncie wschodnim". Nie będę przytaczał całych cytatów, chciałbym jednak zaznaczyć, iż prace nad stworzeniem owego stwora powierzono doktorowi Franzowi Tschakertowi i SS-Standartenfuhrerowi dr Joachimowi Mrugowskiemu. Z nieoficjalnych danych, obaj panowie dożyli w Stanch Zjednoczonych późnej starości, będą szanowanymi profesorami uniwersyteckimi (genetyka - owieczka Dolly jest pokłosiem ich prac).

Oto fragment zapisu jednego z eksperymentów: "Czasem nogi są zbyt krótkie, wydają się krzywe, względnie pani ma wklęsłe plecy i ramiona jak zapaśnik. Ogólne wrażenie jest trochę przerażające i obawiam się, że nie ma innego wyjścia jak łączenie cech różnych osób, bądź dodawania elementów zwierzęcych".

Całe laboratorium Drezdeńskie spłonęło w 1945 roku wraz z całą dokumentacją - wersja oficjalna, wiadomo jednak, że 80% tychże materiałów przedostało się na Zachód, w tym około 40 humanoidów. Pozostałe 20% zostało wywiezione gdzieś na Dolny Śląsk, gdzie ukryto je w 'podziemnym mieście' "w krainie Szambali" - jak stwierdził sam Himmler.

Także drogi Panie, mamy na Pańskim blogu do czynienia z czymś co pewnie ma związek z tymi pracami. W to, że ktoś Panu uwierzy ja osobiście wątpię, prędzej ludzie uwierzą w latające spodki, niż w coś, co jest realne i znajduje się wśród nas. Amerykanie I Rosjanie stworzyli 'Superżołnierzy' w latach 70. testowali go z powodzeniem podczas wojny Koreańskiej i Wietnamskiej. To jest odrębny temat. Część tej wiedzy przekazano intytucjom cywilnym, czego dowodem są komórki macierzyste i sztuczna wątroba. To, co Niemcy osiągnęli było tylko promilem tego, co na dzień dzisiejszy osiągnęli naukowcy, posiadający artefakty zdobyte przez Niemców. Pozdrawiam i życze powodzenia.

Kule

"Chciałbym opisać pewne zdarzenie z okresu ostatniej wojny są to wspomnienia mojego ojca ,brał on czynny udział w walkach jako pilot RAF-u. Lecz nie jego zasługi bitewne lecz pewien incydent ,który zrujnował mu życie pragnę opisać.    Pod koniec wojny rok 1945 luty, jego dywizjon dostaje zadanie zniszczenia mostu bądź przeprawy na rzece INN w Austrii, dotarcie na miejsce nie sprawiło żadnych trudności ,kilka minut nad celem otoczyły ich cztery ogniste kule. Były otoczone zieloną poświatą ich samolot zdawał się wisieć a nie lecieć, kokpit wypełnił się brzęczeniem roju pszczół, przyrządy pokładowe powariowały. jakieś niesamowite wibracje targały maszyną. Kształty choć rozmazane ,tychże obiektów ,przypominały kapelusze bądź dzwony. łączność nie działała. W pewnym momencie wszystko ucichło, obiekty powoli oddaliły się. Po powrocie do bazy okazało się iż wszyscy są poparzeni ,farba na samolotach Złuszczina ........ Wszyscy złożyli przysięgę iż będą milczeć i być może tak by było ,lecz zbieg okoliczności sprawił iż po wojnie ojciec spotkał ludzi ,którzy opowiadali podobne historie, przerwał milczenie ,następstwem były pobyty w domach dla obłąkanych w końcu wydalenie do Polski. Tu kolejne szykany, lecz przekaz jaki mi pozostawił jest nadal żywy."

Były Klin

Dzień dobry panie Darku. Dziękuję za możliwość udostępnienia moich wspomnień, relacji które przekazali mi rodzicie... "W 1945r, mój ojciec jako felczer przy taborach armii Kościuszkowskiej która zajęła Dolny Śląsk, został felczerem medycyny w miejscowości Świdnice tam też poznał moją matkę, byłą więźniarke obozu koncentracyjnego GrossRosen. Ojciec mój od samego początku miał doczynienia z niewyjaśnionymi opowieściami swoich pacjętów. Większość z nich z rejacji ojca nie posiadała oznak wycięczenia fizycznego jak psychicznego. Nie będąc do końca fachowcem w tej dziedzine kierował tych że pacjętów na dalsze badania do Wrocławia, ich los był mu nieznany, jednakże kilka osób powróciło do niego z niesamowtymi relacjami, oto jedna z nich... "pracowaliśmy gdzieś pod ziemią hala była bardzo wysoka częściowo oszalowana i wylana betonem, z każdej ściany wychodziły jakieś tunele bądź otwory których nie potrafię określić. Jednak nie infrastruktóra nie dawała mi spokoju lecz ludzie którzy nas nadzorowali, byli inni nie potrafię określić tej inności lecz ich wygląd wzbudzał strach i trwogę, byli szarzy, mieli powiększone głowy, długie nienaturalne ręce, oczy głeboko zapadnięte i nic nie mówli. Ich nadzorcy nosili dziwne mundury jakich wcześniej nie spotkałem... Jednak najbardziej baliśmy się jakiś dziwnych osobników którzy byli nienaturalnie wielcy ogólnie byli niekształtni. Kiedy pracowaliśmy w jednym z tuneli musieliśmy nosić małe ciężkie pojemniki wyglądały jak termosy bądź gaśnice, prace naszą nadzorował właśnie taki człekokształtny osobnik..." Osoba ta opowiadając swoje relacje została uznana za osobę niepoczytalną i skierowana na leczenie do zakładu psychiatrycznego w Bolesławcu. Jej opowieści z pobytu w tymże ośrodku są wręcz szokujące, spotkała tam osoby które z racji swoich opowieści były uznane przez ówczesne władze za osoby szczególnie niebezpieczne. Cały zapis "byłego Klina" posiadam w swoim archiwum, gdy będzie zainteresowanie z waszej strony, powrócę do tego tematu.

Warszawiak

"W 1947 byłem świadkiem bardzo dziwnego zajścia.Nasza jednostka stacjonowała w miejscowosci Gieszcze Puste,zabezpieczaliśmy miejscowe zaklady przed szabrownikami oraz niemcami którzy niszczyli wszystko co mogło się przydać władzy ludowej. Była wczesna wiosna ,latem mialem zostać zdemobilizowany,czekalem na powrót do domu do mojej Warszawy którą opusciłem w 1944. Podczas jednego z patroli po okolicznych wzgórzach,natrafiliśmy na świeży wykop ,a raczej odsypane wejście do jakegoś tunelu.Wydobywał sie z niego nesamowity fetor,dochodził z wnętrza jakiś chałas. Wchodząc do środka ogarnoł mnie przerażający strach,chodnik był wykuty w skale lecz po chwili natrafiliśmy na szalunki z drewna .W slabym śwetle latarek widziałem jakieś materały budowlane,nagle oślepił nas snop światła usłyszałem a raczej poczułem wybuch... Gdy odzyskałem przytomność leżałem zwjązany ,w potężnej wybetonowanej oraz oszalowanej chali oświetlało ją światło elektryczne.Otaczali mnie jacyś dziwni ludzie ,ich  skóra była szara oczy zapadnięte lecz nie oni lecz coś co było z nimi przeraziło mnie śmiertelnie ,to była mieszanka człowieka i psa,wysoki potężny...byłem pewny iż jestem martwy i trafiłem do piekła...Zadawali pytania ,czy wojna sknczona, kto wygrał ....fetor zdawał się przenikac przez skórę...tunel w którym mnie trzymano wibrował...ile to trwało nie pamiętam...gdy mnie znaleziono było lato......Gdy leżałem w szpitalu oficerowie rosyjscy stwierdzili ,to były omamy spowodowane zasypaniem pod ziemią...Gdy w latach 70 o tym opowiadałem wyladowałem w Tworkach jako paranoik......"

Wilk?

...Nasza dalsza rozmowa przeszła na temat, który uwielbiałem, mianowicie prace na superżołnierzem. W tej dziedzinie Jarecki mógł gadać bez przerwy. Używał przy tym słów, których absolutnie nie rozumiałem. Teraz dopiero wiem, że chodziło o inżynierię genetyczną oraz transplantologię. Opowiadał o przeszczepach skóry włosów, operacjach prowadzonych na otwartym ciele oraz zdjętej pokrywie czaszki. Opowiadał mi o tym z taka pasją jakby sam to robił. Kiedyś otwarcie spytałem:
- Czy ty to robiłeś? Czy widziałeś to wszystko? W jaki sposób zdobyłeś te informację??
Na ogół odpowiadał po niemiecku, bądź zaczynał śpiewać. Raz tylko wspomniał:
- Zanim wszystko się zaczęło, pracowałem w pięknej białej sali z jasnym oświetleniem. Nieśliśmy pomoc ludziom.
Mniemam, że chodziło o salę operacyjną. Do tego tematu najchętniej wracałem na Soboniu, lecz on w tym miejscu milczał, tam nigdy o tym nie wspominał. Często mówił:
- Popytaj ludzi, którzy byli tu pierwsi. Co widzieli i co ich ganiało po lasach. Czy nikt w tamtych latach nie uciekał przed wilkami? A czy wilk wszedłby do środka miasta w biały dzień latem? Czy wilk rzucałby się na ludzi, w momencie, gdy w lesie było pełno zwierzyny? Czy wilk uciekałby wzdłuż torów, gdy z drezyny strzelaliby do niego żołnierze? Popytaj o to wszystko, tych, którzy byli tu pierwsi.
Od dziecka byłem karmiony tymi opowieściami. Moja własna matka zamiast bajek opowiadała mi historie jak to dziwna włochata istota przypominająca wilka podeszła pod nasz dom, czuć było nawet jej smród. Działo się to w biały dzień - oficjalna wersja na dzień dzisiejszy - wilk...

"B"

13
Jesienią 1983 roku siedzieliśmy we dwóch na skałce za pierwszym zakładem. Zachodzące Słońce oświetlało Rogowiec oraz przeciwległe wzgórza. Jarecki zazwyczaj posępny i ponury owego dnia był jakby rozpromieniony. Oczy jego miały jasny blask...
- Dzisiaj zrobimy sobie lekcję historii, ale nie takiej historii jaką znasz, tylko tej prawdziwej, takiej jaka była. Co wiesz na temat okolicznych zamków?
Pomyślałem sobie: co może wiedzieć trzynastolatek o okolicznych zamkach, poza tym, że są.
Odezwałem się:
- Czy ty też musisz mnie zanudzać? Chodź pójdziemy na stawy albo na Soboń i wykopiemy trochę żelastwa.
Spojrzał na mnie i tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział:
- Teraz będziesz słuchał i mam nadzieję, że to zapamiętasz. Czy oglądałeś „Pana Samochodzika i Templariuszy"?
Te słowa były dla mnie szokiem. Nie podejrzewałem, że w ogóle może wiedzieć jak wygląda telewizor, a co dopiero znać tytuł. Pokiwałem głową, że tak.
- A więc, jak wiadomo, na tych terenach pokazali się rycerze, którzy dzierżyli okrutną tajemnicę. Od przeszło wieku byli ścigani i tępieni w całej chrześcijańskiej Europie. Nazywali się zakonem Templariuszy. Prawdopodobnie nie znali oni mocy swojego boga - Baphometa. Czcili go ze strachu. A moc jego była ponoć okrutna. Zbudowany był tylko z głowy, w której znajdowały się oczy, usta, nos, męskie narządy płciowe, cztery pary odnóży, a cały był włochaty. Pamięć o nim zaginęła na setki lat, dopiero faszyści sobie o nim przypomnieli. Przypomnieli sobie o jego wielkiej mocy i zaczęli robić wszystko, aby go obudzić. Także młody człowieku, nie wiem czy wiesz, co ja staram ci się przekazać, ale pamiętaj o tym.
Opowieść ta bardzo mnie zainteresowała i faktycznie wyryła się w mojej pamięci.
Kilkanaście lat później, kiedy zacząłem się interesować różnymi kulturami oraz religiami świata zetknąłem się z kultem Baphometa.
- Słuchaj, jeżeli obudzą Baphometa, jeżeli dadzą mu silę, w zamian otrzymają niesamowitą moc i potęgę. Oni doskonale o tym wiedzą  i robią wszystko aby do tego doszło.
 Jego wzrok zaczął się robić tępy jak zwykle. Na zakończenie dodał jeszcze:
- Kiedy oni dostaną władzę rządy ich będą okrutne.
Słońce już zaszło, nastały zupełne ciemności. Często nam się tak zdarzało, że po zmroku włóczyliśmy się po lasach.
Siedząc dalej na Skałce przysłuchiwałem się jak nucił po niemiecku jakąś piosenkę. Nie raz się zdarzało, że cytował Makbeta oraz nucił melodie klasyków muzyki poważnej. Wiedza jego niejednokrotnie powalała mnie na kolana. Jako nastolatek w pewnym sensie byłem zafascynowany jego „szaleństwem" jak i przejawami jego mądrości.
Kilkakrotnie wracał jeszcze do tematu Baphometa. Starał się zobrazować jak potężna siła usiłuje wskrzesić go do życia (na myśli miał SS).

Pierwsze spotkanie z "Argentyńczykiem"

Pragnę przedstawić w tym wpisie spotkanie z człowiekiem, którego nazywaliśmy "Argentyńczykiem".
Rzeczy, które opowiadał zrozumiałem dopiero po kilku latach.
W 1982 roku, zaraz po stanie wojennym włóczyliśmy się wraz z kumplami po Soboniu. znając prawie wszystkich miejscowych, natychmiast wyłapywaliśmy obcych. Ich zachowanie podsycało naszą ciekawość. Byliśmy wtedy świadkami jak grupa mężczyzn wydobywała dziwne pojemniki - małe lecz bardzo ciężkie, przypominały duże gaśnice, termosy. Gdy nas zauważyli, zostaliśmy natychmiast przegonieni, co jeszcze bardziej wzmogło nasze zinteresowanie. Owej grupie towarzyszyli milicjanci w mundurach oraz żołnierze WOP. Schodząc w kierunki pięciu stawów natknęliśmy się na kolumnę samochodów, większość z nich to były mercedesy na niemickich numerach. Jeden z Niemców powiedział po polsku, że jeśli wskażemy znane nam miejsca, którymi wchodzi się do tuneli i kanałów to w nagrodę dostaniemi gumy do żucia. Moi koledzy natychmiast zrezygnowali, jedynie ja zdecydowałem się zostać ich "przewodnikiem". Najbardziej interesował ich Soboń, dziwne światła i człekokształtne istoty... Moja wyobraźnia szalała, ale pewien sygnał alarmowy nie pozwalał mi mówić o wszystkim, posiadałem wiedzę Jareckiego...
Gdy mój ojciec dowiedział się jakich mam nowych przyjaciół, zrobił mi wielką awanturę i zabronił po szkole wychodzić z domu -  co jednak nie stanowiło żadnej przeszkody, gdyż wagarując cały czas spędzałem z nimi. Podczas tych spotkań poznałem człowieka, którego wszyscy nazywali "Argentyńczykiem". On podczas wędrówek po górach spytał mnie czy nie znam osoby, która posiadała jakąś niewiarygodną wiedzę na temat podziemnego świata, dziwnych istot. Przez cztery lata, raz w roku, na przełomie lipca i sierpnia spotykaliśmy się na Soboniu. Podczas ostatniego spotkania ów człowiek stwierdził, że moja wiedza jest na tyle rozległa, że może rozmawiać ze mną otwarcie: "Od kilkudziesięciu lat, szukam po całym świecie pewnych artefaktów, które znalazły się w posiadaniu Niemców. Większość ludzi traktuje mnie jak nawiedzonego. Czy słyszałeś kiedyś opowieści o postaci zwanej 'Baphometem'? Czy znany jest ci 'kult wilka'? Wiem kto przekazywał Ci wiedzę dotyczącą tego, co tu się działo - mam prośbę,czy mógłbyś mi to opowiedzieć swoimi słowami?" Nie zastanawiając się zbyt długo, opowiedziałem mu to, co przekazał mi  Jarecki. Gdy skończyłem opowiadać, powiedziałem, że teraz ja mam prośbę: "Dlaczego nazywają pana 'Argentyńczykiem' skoro jest pan Niemcem?" Spojrzał na mnie i odpowiedział: "Gdyż powojenne ślady tego, czego tu szukamy prowadzą właśnie do Argentyny oraz do krajów sąsiadujących, gdzie uciekali Niemcy posiadający wiedzę oraz technologię...

Werble i fanfary

1946 irena bednarek i stanislaw sokolowski w pod walbrzyskiej miejscowosci jedlinie zdroj ,znajduja dwa notesy zapisane po niemiecku jest tam takze fotografia .ani notes tym bardziej zdiecie nie wzbudzaja ich zainteresowania .sporo minelo czasu zanim zaczeli go odszyfrowywac  jakie bylo ich zdziwienie gdy sie okazalo iz maja przed soba dziennik zolnieza .jego nazwisko to Karl Peters zamieszkaly Bad Charlottenbrunn,od 1947 sasiad moich rodzicow w gluszycy ul 11go listopada 2\9 .sam dziennik jest nie ocenionym dokumetem wojny na wschodzie  lecz pominieto w poznijszej publikacji fakt ,iz od 44 roku byl on wachmanem w gluszyckich zakladach zbrojeniowych.mieszka w naszej kamienicy do roku 1968 potem wyjezdza do RFN. jednak nie pamietnik lecz zdjecie ktore w nim bylo moze obok ,trzeba dodac iz pamietnik znaleziono na ulicy w stercie innych papierow pokrywajacych ulice ,zaznaczam iz to moze byc przypadekiz tam sie znalazlo .wykonano je w 1944 w jedlinie zdroju w pracowni Adeli Salah taki jest zapis na odwrocie .osoba ktora mi je pokazala w zeszlym roku czyli 2009 jest z pochodzenia austryjakiem .on jako pierwszy przedstawil mi eksodus niemcow w rozne strony swiata jako plan pod nazwa odessa .zwrocil taze moja uwage na fakt iz oni teraz wracaja tym razem jako biznesmeni.odzyskuja swoje wlasnosci i tereny ktore kiedys nalezaly do ich ojcow .dotarcie do orginalu jest dla mnie nie mozliwe.lecz jest cos bardziej ciekawego wspomnienia  sasiadow jak imojej rodziny .nawet belkot jareckiego ktory czesto wspominal o odessie wg mojej siostry sary Peters pobil tego przyblede gdy krzyczal ze przyjada z odessy krwawe legiony.

Motywy

...od kilku lat umierały dzieci. Żaden z lekarzy nie potrafil tego wytlumaczyć. W tym okresie zmarła moja siostra. Pochowana jest na cmentarzu w Głuszycy, jest to miejsce gdzie uderzaja daty zgonów. W latach 1950 - 1960 powstal fragment cmentarza, który był usiany małymi mogiłami - tzw. cmentarz dziecinny. Wtedy to właśnie po raz pierwszy ojciec opowiada o grabarzu, jest to kolejna niewyjasniona sprawa,o której wszyscy wiedzą lecz nikt o tym nie mówi. Kolejny dziwny traf: likwidacja zakładu psychiatrycznego. Gdy w lesie znaleziono wykonczoną kobietę, ktora opowiadala o 'podziemnym swiecie'. Uznano iż zbiegła z "zakładu poprawnej postawy obywatelskiej" i należy go zamknać, gdyż opieka jest nieodpowiednia a poza tym pensjonariusze mogą być niebezpieczni dla otoczenia. Wszystkich wywieziono do Boleslawca. Muszę zaznaczyc, iż pacjenci w większosci byli ludźmi twierdzącymi, że
pracowali w podziemnych tunelach. Część z nich stanowili miejsocwi Niemcy, którzy także głosili tezę iz istnieje tam podziemny świat...

Fragment ten ma stanowic wstęp do kilku tematów, które zamierzam poruszyć
- temat grabarza
- cmentarz niemowląt
- sanatorium dla młodzieży niemieckiej na ulicy Leśnej (tak zwany "szpital na górce")
- szpital porodowy
- zakład psychiatryczny
- rzekome masowe mogiły ( w których nie znaleziono ciał)

Klimat miejsca

Któregoś razu będąc w Olszyńcu, idąc w kierunku Jugowic zobaczyłem dziwne postacie, które bardzo szybko przemieszczały się ku szczytowi góry. Jarecki zatrzymał się gwałtownie, kazał mi usiąść i się nie ruszać. Sam obserwował owe postacie i zakazał mi komukolwiek o tym mówić twierdząc, że i tak nikt mi nie uwierzy.
Kolejny raz gdy zobaczyłem jedną z nich, przeszył mnie paniczny lęk. Po dziś dzień unikam tego miejsca, podświadomie odczuwając strach. Za każdym razem gdy szliśmy na tunel w Jugowicach bądź tamtejsze sztolnie Jarecki omijał to zbocze. Kilka lat temu odważyłem się samotnie przejść tamtą trasę lecz w połowie drogi ogarnął mnie niezrozumiały niepokój i zrezygnowałem. Miejsc takich w okolicach Głuszycy jest kilka, kiedyś o nich opowiem.

Uran?

Swego czasu będąc z Jareckim na „Kolonii" [teren byłego podobozu w okolicach stacji kolejowej w Głuszycy] usłyszałem od niego następujące słowa:
- Część ludzi szła na dół, do Głuszycy, pozostali kierowali się w górę, w kierunku wzgórza Rogowiec. Tych nigdy więcej nie widziano. W tamtą stronę też prowadziła linia kolejowa. Z drugiej strony Rogowca znajdowała się Czechosłowacja. Można było drogę tą pokonać pod ziemią. Wszyscy będą patrzyli na dół, drugiej strony nikt nie będzie brał pod uwagę.

Faktycznie za stacją prowadzono prace nad wydobyciem uranu, świadczą o tym dwie sztolnie oraz hałdy urobkowe, fragmenty torów kolejowych leżące na polach ówczesnego PGRu. Jest jednak na ten temat totalna zmowa milczenia władz miasta, a także miejscowej ludności. Wskazał także na tartak i góry Rybnickie, w których znajduje się tunel kolejowy między Głuszycą a Jedlinką, a także wzgórze z tajemniczym bunkrem i powiedział: „tam też to robili".

Fragmenty książki



"Istnieje jeszcze jedna ciekawa sprawa, jaka była rezultatem wskazania pewnego śladu przez Dariusza Kwietnia. Ponieważ chodziło w niej o „dziwny" metal, postanowiłem również przedstawić ją w tym rozdziale. Zaczęło się tak: wspomniany świadek wielokrotnie wspominał o różnych zapomnianych miejscach, w których mogło się dziać coś ciekawego. Jak wspomniałem, jego wiedza była naprawdę imponująca - to znaczy nie opowieści były wyjątkowo „barwne", lecz miejsca, resztki obiektów itd., które oglądaliśmy, za każdym razem robiły na nas jakieś wrażenie. Przede wszystkim dlatego, że prawie o wszystkich nie wiedzieliśmy wcześniej (dobrym przykładem był komin na terenie byłych zakładów „Piast", który prowadził nie do jakiejś kotłowni czy czegoś podobnego, ale do pomieszczeń podziemnych - służył więc wentylacji)."...

Konwój

"Wroclaw byl juz ostrzeliwany przez Rosjan,panowal nieopisany chaos,wiekszosc jencow znaszego transportu byla wykozystywana przy zaladunku niezliczonej ilosci skrzyn.Ja pracowalem nad kanalem,ktory prowadzil do Odry,z barek skrzynie ladowalismy na ciezarowki .byly one tynelem podziemnym transportowane w okolice dworca kolejowego,musze zaznaczyc iz pod miastem istniala siec komunikacyjna .Od ewakuacji obozu w Oswiecimiu i przewiezieniu nas do GrossRosen minelo juz trzy miesiace.Podczas kolejnego zaladunku niemcy dziwnie sie zachowywali byli nerwowi wystraszeni,skrzynie ktore mielismy ladowac byly nietypowe ,przypominaly wielkie klatki .Konwojeci mieli miotacze ognia,barka z ktorej je wyciagalismy wygladala jak okret wojenny byla opancezona .Wiezniowie ktorzy na niej byli byli dziwni jacys znieksztalceni.bylo ich kilku nastu,po wojnie sie dowiedzialem iz barka wraz z zaloga zostala przez niemcow zatopiona .Ten dziwny transport mielismy przetansportowac za miasto.Czekal tam na nas konwoj SS ,to juz po nas wiedzialem co robi sie z wiezniami gdy trzeba cos ukryc .Wyruszylismy noca jechalismy okolo godziny caly czas na poludnie w kirunku Czech.Skrzynia przy ktorej ja bylem byla uszkodzona  odnosilem wrazenie ze ktos jest w srodku.Z rozmow eskorty dowiedzialem sie ze jedziemy do jakiegos podziemnego miasta ato co jest w skrzyniach ma mic wplyw na wynik wojny ......Gdy odzyskalem przytomnosc bylem w rosyjskim szpitalu w miescie Swidnica niedaleko z tamtad na Wielka Sowe a dalej jest ...."

Pierwszy świadek

"Jesienia 1944 przybylismy na teren jakiejs budowy ,byly to jakies korytarze,wejscie znajdowalo na szczycie jakiejs gory.Mieszkalismy w barakach badz w tunelach ,caly czas bylismy popedzani, bici, glodzeni.Do takiego traktowania juz przywyklem jako jeniec Auschwitz oraz GrossRosen.Teraz jednak bylo cos nie tak ,strach jaki mnie paralizowal byl tak potezny ,straszny ,nie wiem nawet jak go opisac .Powodowal go widok ludzi z ktorymi mosialem pracowac ,to nie byli zwykli wyniszczeni ludzie lecz upiory ,dziwne zjawy .Kolor ich skury byl szary kazdy znich mial zapadniete oczy ,odstajace wrecz wilcze uszy, a ich rece przypominaly szpony.Nadzorowali nas zolnierze w dziwnych ubiorach,z ich rozmow wynikalo ze pracujemy wewnatrz gory,ktora wraz zsasiednimi ma twozyc podziemny swiat,badz miasto .Maja tam przeczekac do mometu az fiurer uzyje cudownej broni.Moje komando stawalo sie coraz mniejsze glod bicie choroby a przedewszystkim mordercza praca zbieraly swoje zniwo.Pracowalismy teraz przy znoszeniu skrzyn w glab szybu,byli tam Rosjanie ,Wlosi ,ilu nas bylo nie wiem.Od nich sie dowiedzialem iz jest juz wiosna 1945.Kilka miesiecy pod ziemia ,tylko noca wychodzilismy ,aby znosic worki z cemetem,wlasnie podczas jednej takiej nocy ,deszczowej zimnej ponurej ...wtedy to zobaczylem.Bylo wysokie ,masywne, glowa byla podobna do glowy wilka wielkie masywne szpony zamiast rak,olbrzym.Stal dumny wyprosowany silny -to jest wlasnie ich wunderwaffe -szepnął jeniec obok mnie .Teraz sprawy potoczyly sie blyskawicznie czesc jencow zapedzino w glab tuneli ich juz nigdy nie widzielismy,nas zapedzono na szczy gory w poblize szybu windowego ...czekalismy ,i nagle wiadomosc: Niemcy odeszli.Gdy kilka lat po wojnie przyjechalem do miejscowosci gdzie pracowalem nazywala sie Gluszyca .Gdy zaczolem opowiadac o dziwnym stworze o pracy pod ziemia ,o podziemnym swiecie ,zamknieto mnie w domu dla oblakanych w Boleslawcu".
Jest to jedno z wielu opowiadan jakie posiadam. Pochodzi od mieszkanca Gluszycy ,ktory za to co widzial ,a potem opowiadal kilka lat swojego życia spedzil w zakladach psychiatrycznych . Jeszcze do jego opowiadan powroce...

Staw piąty

Któregoś razu, stojąc na piątym stawie Jarecki patrząc swoim tępym wzrokiem w toń stawu, odezwał się ponuro:
- Ostatnim razem ten, kto to widział nie przeżył dłużej niż 20 minut.
- Ale o co ci chodzi?
- Cegły dochodziły 5m w dół, potem zaczynał się betonowy mur. Na dnie była dziwna   konstrukcja, jakby metalowa kratownica i szyny, które celowały w niebo.
- O czym ty mówisz i skąd to wiesz?!
- Potem pękły śluzy i staw wypełnił się wodą.
- Czy ty to widziałeś, czy ktoś ci to opowiadał?
- Ten, który ostatnio to widział był martwy po 20 minutach... A tam na rogu, bili jednego Ruska, który upuścił pojemnik. Gdy były oddzielnie były ciche, jak się połączyły - zabijały.
Bardzo często używał właśnie tego zwrotu, opowiadając mi w różnych miejscach i okolicznościach podobne rzeczy. Tak właśnie było nad stawem Wawelskim, gdzie też użył tych słów. Patrząc dalej w toń stawu odwrócił się w moją stronę, położył mi ręce na ramionach i patrząc mi w oczy odezwał się :
- Czy ktoś kiedyś odważy się odkryć to, co jest na dnie?
Jak do tej pory nikomu się to nie udało. Z tego co wiem były dwie próby spuszczenie wody do dna lecz bez powodzenia. Za pierwszym razem poziom wody obniżył się tylko do połowy. Okazało się iż woda zeszła tylko do końca linii cegieł i na tej wysokości okazała się być śluza. Poniżej okazał się być beton. Drugim razem, to były bodajże lata 80. [1987 - 1988] gdy utopił się tam jeden z moich kolegów - poszukiwania prowadzili nurkowie, którzy stwierdzili, że do dna nie da się dojść ponieważ na pewnej głębokości znajdują się sieci bądź linki stalowe.
Z tego, co wiem nikt z mieszkańców Głuszycy nie pamięta aby woda na piątym lub czwartym stawie kiedykolwiek zeszła do dna. Na dzień dzisiejszy jest to niemożliwe z powodu naniesionego mułu i szlamu z drogi, która przebiega obok. Sprawę komplikuje fakt iż kanał zasilający staw piąty został zasypany i co najmniej od  20. Lat woda spływa bezpośrednio z drogi.

Był kwiecień 1945 roku...

Siedząc na Rogowcu mieliśmy przed sobą panoramę gór Suchych, w oddali majaczyła dostojna góra Ślęża. Jarecki podziwiał ten widok z nieukrywanym zachwytem. Odezwał się po chwili:
- Mimo upływu czasu oraz wyrosłych drzew, wszystko jest tak jak było.
- Możesz mówić trochę jaśniej? Bo ja jak zwykle nic nie rozumiem. Najpierw zacząłeś mi opowiadać o pracach podziemnych, potem o superżołnierzu, za chwilę coś mamrotałeś po niemiecku, a skończyłeś na śpiewaniu czeskiej piosenki.
- Posłuchaj. Był kwiecień 1945 roku. Ewakuacja przebiegała w pełnym zaawansowaniu. W zasadzie to, co najcenniejsze było jeszcze pod ziemią, lecz cała obsługa i personel już opuściły te tereny. Pod ziemią znajdował się oddział sześciu osób, który miał za zadanie przetransportować skrzynie w liczbie dziesięciu, każda długa na dziesięć metrów. Dowódcą był kapral, pozostali to szeregowcy oraz jeden cywil. Czekali na swoją kolej, czas jaki spędzili pod ziemią budził pewne obawy przed wyjściem na zewnątrz. Kapral, który ze wszystkich najdłużej znajdował się w podziemiach zachowywał się najspokojniej. Jego zmysły były wyczulone na działanie w zupełnych ciemnościach. Węch, dotyk, smak i słuch w ostatnich miesiącach się wyostrzyły. Zastrzyki, które otrzymywał dawały mu poczucie, że jest niezwyciężony. Dookoła wyczuwał strach. Zapach świeżego powietrza, który dostawał się przez szyb jeszcze bardziej wyostrzał jego zmysły. Najbardziej przerażony z całej grupy był ów cywil, który nie wyobrażał sobie już życia na zewnątrz. Od początku projektu wmawiano mu, że to będzie „jego świat", a teraz czekała go podróż w nieznane. Co najgorsze, miał lecieć samolotem, czego panicznie się obawiał. Nie znosił otwartych przestrzeni. Jego skóra poszarzała z powodu braku promieni słonecznych i nadawała mu demoniczny wygląd, zapadnięte oczy, sterczące uczy oraz szponiaste dłonie upodabniały go do upiora. Jeden z żołnierzy, piętnastoletni członek Hitlerjugend cały trząsł się ze strachu, absolutnie nie rozumiał tego, co wokół się działo. Podjechały wagoniki pchane przez jeńców. Kapral dostał jednoznaczny rozkaz pozbycia się Muzułmanów, kiedy będą już niepotrzebni. Załadowane skrzynie popchnięto ku nieobmurowanemu jeszcze tunelowi, szyny były położone w tunelu, który został niedawno wykuty, połączony z tunelem zewnętrznym. Zaczynało świtać, kiedy kapral stanął u wyjścia z tunelu. Światło, gama barw i zapachów przyprawiła go o zawrót głowy. Stał tylko z cywilem, pozostałych już nie było. Z lufy jego MP wydobywał się jeszcze dym. Kapral odsłonił ramię by otrzymać kolejny zastrzyk. Cywil otworzył srebrną cygarnicę, na której wygrawerowane były jakieś dziwne symbole, wyciągnął strzykawkę, zrobił zastrzyk. Kapral poczuł, że ogarnia go niesamowita energia, wielka moc oraz potęga, lecz była ona zbyt duża aby jego ciało mogło to wytrzymać. Z oczu i uszu sączyła się krew, a z ust wydobywała piana. Kapral pewnie tego już nie czuł, bo był w Valhirii za swoim bogiem Thorem. Cywil wsiadł do samochodu i został odwieziony na lotnisko, które znajdowało się po drugiej stronie góry...
Młody żołnierz, a w zasadzie dziecko, widział wszystko jak przez mgłę, głosy dobiegały z daleka. Rany, które miał w klatce piersiowej nie okazały się śmiertelne. Czekał aż ktoś go ocali. W pewnym momencie poczuł uścisk dłoni, spojrzał w twarz, która pochyliła się nad nim. Był pewny, iż to śmierć chwyciła go w swe mocarne ramiona. Jednak to nie śmierć, lecz jeden z jeńców, którego rany także nie były śmiertelne. Podniósł młodzieńca odzywając się do niego: „uratowałeś mnie kiedyś, czas spłacić dług." Gdy wyszli z tunelu las otulił ich swoimi ramionami dając schronienie. Wokół panowała zupełna cisza.