Czytajcie posty z przed roku , często znajduje je w gazetach i innych blogach .Autorzy nawet nie próbują nic w nich zmieniać.
Kończyna
.Czasami szukając "inspiracji" wracam do historii bloga:
Nawiązanie do:sobota, 18 sierpnia 2012
Halina Witaszkowa z domu Muszyńska, ur. 1908 r., córka Baltazara i Teresy, zeznaje:
"Ja wraz z moim mężem dr. med. Franciszkiem Witaszkiem i pięciorgiem dzieci mieszkaliśmy tak przed, jak i w czasie okupacji w Poznaniu, gdzie 8 stycznia 1943 roku Niemcy zamordowali przez powieszenie mojego męża. Następnie po ścięciu jego głowy i po zakonserwowaniu oddali ją do Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu celem przeprowadzenia badania mózgu. Głowę męża po wyzwoleniu w 1945 r. odnalazłam i urządzony został należny pogrzeb.(...)"
Arch.Gł.Kom.Bad. Zbr.Hitl., akta 310,t.II.
Nawiązanie do:sobota, 18 sierpnia 2012
Halina Witaszkowa z domu Muszyńska, ur. 1908 r., córka Baltazara i Teresy, zeznaje:
"Ja wraz z moim mężem dr. med. Franciszkiem Witaszkiem i pięciorgiem dzieci mieszkaliśmy tak przed, jak i w czasie okupacji w Poznaniu, gdzie 8 stycznia 1943 roku Niemcy zamordowali przez powieszenie mojego męża. Następnie po ścięciu jego głowy i po zakonserwowaniu oddali ją do Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu celem przeprowadzenia badania mózgu. Głowę męża po wyzwoleniu w 1945 r. odnalazłam i urządzony został należny pogrzeb.(...)"
Arch.Gł.Kom.Bad. Zbr.Hitl., akta 310,t.II.
Poznańska szkoła "fachowców"...
OdpowiedzUsuńPozwolę przepisać sobie całość.Oceńcie dlaczego.
Archiwum historii i filozofii medycyny oraz historii nauk przyrodniczych. Poznań 1947 r.
Halina Kłąb-Wspomnienie z wykładu medycyny sądowej, wysłuchanego w niemieckim uniwersytecie w poznaniu w lutym 1944 roku.
"Przyjechałam do Poznania po raz pierwszy na dłuższy pobyt w lutym 1944 roku z Berlina, gdzie utraciłam wskutek bombardowania aliantów w dniu 7 lutego możność mieszkania. Na okres przejściowy Poznań miał być moim punktem oparcia w pracy konspiracyjnej, której terenem były miasta portowe Rzeszy (1944 r.) Ponieważ dowód osobisty, jakim się okazywałam, opiewał, że jestem niemiecką studentką, więc dla "umocnienia" swej nielegalnej pozycji musiałam zapoznać się z Uniwersytetem w Poznaniu. Wchodziłam na teren Collegium Anatomicum z dziwnym uczuciem; byłam przedstawicielką polskiej młodzieży, której te mury nie widziały od kilku lat, a gdzie do września 1939 roku słuchało wykładów kilka starszych ode mnie pokoleń studenckich. Pierwszą salą, do której trafiłam, była obecna sala wykładowa Zakładu Medycyny Sądowej. Pierwsze rzędy ławek zajęte były przez młodych ludzi w mundurach wojskowych, lub podoficerów Arbeitsdienst'u . Ogółem na sali znajdowało się około 50 osób. Z rozmowy dowiedziałam się, że byli to studenci I i II roku medycyny, którzy czekali na wykład medycyny sądowej. Będąc sama na poziomie II roku medycyny, byłam zdziwiona, jak może wyglądać wykład z tej dziedziny, której znajomość wymaga przecież już przygotowania klinicznego. Jeden ze słuchaczy objaśnił mnie, że profesor przedstawia podczas wykładów...przestępców. Przeważnie są to Polacy, których trzeba by powiesić "aber die Verlesung ist sehr interessant"-dodał ów student. Po chwili wszedł na salę mężczyzna lat około czterdziestu i wykonał pozdrowienie hitlerowskie. Z spod rozpiętego białego płaszcza widać było mundur oficera SS. Studenci przywitali wykładowcę tupiąc nogami. Zaczął się wykład. Na wstępie profesor zaznaczył, iż przedstawi tym razem bardzo ciekawy przypadek-chłopca lat 15, Volksdeutscha ze wsi spod Konina, który za kradzież kilkunastu paczuszek "Feldpost" (do 200 gramów wagi każda) został skazany wyrokiem sądu w Koninie na karę śmierci (zgodnie z obowiązującym w owym okresie prawem z zakresu Kriegswirtschaftverbrechen). Obecnie przysłano tego chłopca do Poznania, i o ile on-profesor, jako rzeczoznawca-orzeknie, że rozwój umysłowy i fizyczny młodocianego przestępcy odpowiada rozwojowi 16-to letniego, wyrok zostanie nieodwołalnie wykonany. Ponieważ profesor waha się i nie wie, co ma odpowiedzieć, więc pozostawia rozstrzygnięcie sprawy swym słuchaczom-I i II roku medycyny! Trzeba było widzieć dumę i radość młodych Niemek i Niemców, którzy mieli za chwilę stać się najwyższymi sędziami i zadecydować o życiu lub śmierci człowieka. Po chwili żandarm wprowadził na salę szczupłego bladego chłopca, z ogoloną głową, w drelichu więziennym. Sądząc z wyglądu, można było określić jego wiek na lat czternaście. Z kolei każdy z obecnych miał prawo zadawać pytania, aby zorientować się co do szczegółów przestępstwa. Przeprowadzone przez "widownię" przesłuchanie przestępcy wyjaśniło co następuje: chłopiec miał macochę i kilkoro młodszego rodzeństwa. Ojciec jego, urzędnik pocztowy, walczył od roku na froncie.
On sam pracował jak roznosiciel z poczty-paczek, które nadchodziły z frontu od żołnierzy dla ich rodzin do owego prowincjonalnego urzędu pocztowego. Chłopak wyjął jednego razu z uszkodzonej przesyłki papierosy i wypalił je razem z kolegami. Od tej pory do chwili aresztowania tj. w ciągu kilku miesięcy otworzył kilkanaście takich paczek i znalezione słodycze zjadał , a papierosy wypalał wespół z rówieśnikami. Był na tyle nieostrożny, że nie niszczył opakowań, a kładł je za piecem. Odkryła to macocha i oddała go w ręce policji. W opowiadaniu chłopca kryła się tragedia jego sieroctwa, żal dokonanego czynu. Pobyt w murach więzienia zdawał się wyryć swe piętno na twarzy i na duszy tego jeszcze dziecka. Rozwój umysłowy chłopca odpowiadał jego wiekowi-15-tu lat. Gdy chłopca wyprowadzono z sali a wykładowca polecił obecnym postawić na kartkach krzyżyk, o ile oceniają rozwój tego chłopca powyżej lat 16-tu, a kółko, jeżeli poniżej tego wieku. Byłam pewna, że wszyscy studenci postawią kółko na znak, że chłopca należy uniewinnić. Byłam przeświadczona, że do rzeczowej oceny dołączy się bądź co bądź też i trochę sentymentu dla młodszego rodaka, lub chociażby trochę uczucia ludzkiego. Profesor przeliczył odpowiedzi. Na ogólną liczbę około 50 kartek tylko kilka było kółek, a na pozostałych postawiono krzyżyki.
OdpowiedzUsuńTak oto wyglądały wykłady i poważna "praca" w tych murach za czasów "der Deutsche Reichsuniversitat in Posen".
Profesor medycyny sądowej nie był wyjątkiem wśród zgrai hitlerowskich profesorów w Poznaniu. Był tylko ich typowym przedstawicielem. Kolega jego, profesor anatomii Voss, powołany na katedrę poznańską z Lipska, uciekając z Poznania w czasie klęski armii niemieckiej, nie zdążył zabrać, ani zniszczyć swego pamiętnika, który pozostał w Poznaniu. Otóż ten uczony niemiecki, pisząc o krematorium w Zakładzie Anatomii w którym spalono zwłoki tysięcy pomordowanych Polaków i Żydów , wyraża obawę, że "wobec bezustannej pracy piec zastrajkuje, a i tak jest już obecnie kruchy". "Polacy-pisał 15 czerwca 1941 roku-stają się coraz bardzie bezczelni, więc nasz piec ma wiele pracy". A po tych słowach wyraża takie "pobożne" życzenie: "Gdybyż to było można to całe towarzystwo przepędzić przez takie piece! wtedy nareszcie naród niemiecki miałby spokój na wschodzie". Nie myślmy jednak że ten polakożerczy profesor nie był zdolny do lirycznych wynurzeń, bo w 4 dni potem pisał w swym pamiętniku:"Wczoraj odjechały dwa wozy pełne polskiego popiołu. Przed oknem mojej pracowni kwitną właśnie przepiękne akacje, tak zupełnie jak w Lipsku". Tak to w duszy niemieckiego uczonego przedziwnie godzą się z sobą romantyzm z najokrutniejszą żądzą mordowania niewinnych ludzi, za to tylko, że są innej narodowości,-zachwycaniem się pięknem przyrody z ohydą bestialskich uczuć!