Gdy my przyjechaliśmy do Gieszcz Pustych i zaczęliśmy zajmować opuszczone domy niemieckie, starsi ludzie, prawdopodobnie właściciele owych posesji, odradzali nam taki wybór. Nie straszyli lecz delikatnie tłumaczyli, że prędzej czy później będziemy musieli owe domostwa opuścić. Zajęliśmy piękny murowany dom na osiedlu kolejarskim (tzw. Kolonia) i tej samej nocy zostaliśmy z tego domu przepędzeni. Rano cały nasz dobytek był zniszczony. Od tego momentu twój ojciec zaczął organizować życie na sobie tylko znany sposób. Niczego nam nie brakowało, były koce, wojskowe szynele, konserwy, środki opatrunkowe i niezliczone ilości spirytusu. Na pytanie skąd to ma, odpowiadał, że lasy tego są pełne. Zaczął opowiadać o podziemnych korytarzach wypełnionych niesamowitym dobrem. Jednak szczęście nie mogło trwać zbyt długo - takich jak on w okolicy pojawiło się dziesiątki. Jedyny milicjant, sierżant Milicz oraz garstka jego ludzi, nie byli w stanie zapanować nad chaosem jaki ogarnął okolicę. Jednym z największych gangsterów, oszustów i złodziei był Żyd o nazwisku Weiss, który w ramach geschaftu oddał syna do "ochronki" dla dzieci żydowskich, która mieściła się w sanatorium dla Hitlerjugend...
W 1946 roku twój ojciec bardzo często przedostaje się na piechotę przez tunele z Waldenburga przez Bad Charlottenbrunn do Gieszcz Pustych, przychodzi po zaopatrzenie. Jest świadkiem kilkunastu bardzo dziwnych wypadków mających miejsce na trasie. Jeden z nich bardzo często opowiadał i bardzo się go bał. Był świadkiem walki Niemców z dziwną istotą. Opisywał go jako wielkoluda pokrytego futrem. Niemcy panicznie bali się tego czegoś. Współpracujący z nimi Ukraińcy okropnie bali się miejsc, gdzie to coś występowało. Atakowało zawsze gdy ktoś próbował wchodzić do podziemi...
Wyjazd z Krakowa do Ameryki w listopadzie 1944 roku...
OdpowiedzUsuń"(...)Miałem już wtedy w Krakowie własne mieszkanie, po raz pierwszy od września 1939 roku jakiś mniej więcej stały kąt. Oczywiście poza kilku konspiracyjnymi lokalami-do pracy, kontaktów i od przypadku do przypadku do spania. Uzyskanie mieszkania przy Stradomiu było czymś wyjątkowym. Można by o tym nie pisać, gdyby nie to, że dotąd jego właścicielem był obywatel amerykański polskiego pochodzenia, Stanisław Kossakowski. Ponieważ miał on wyjechać za Ocean- co wówczas brzmiało wręcz nieprawdopodobnie-wyzbył się części domowych gratów i przez administratora odstąpił jeden pokój z prawem używania kuchni, sam zaś na walizkach oczekiwał na moment wyjazdu. Przyznam się, że nie bardzo w ten wyjazd wierzyłem. "Ukatrupią ich gdzieś Niemcy po drodze"-myślałem. Kossakowski był w USA w latach pierwszej wojny i po niej dość znanym działaczem tamtejszej Polonii, ale na starość postanowił wrócić do Polski. I tu zastała go wojna, zanim zdołał się ustabilizować. Najpierw jako obywatel państwa neutralnego miał się nieźle, ale po wstąpieniu Stanów do wojny został wraz z żoną na jakiś czas internowany, później zaś pozwolono mu mieszkać prywatnie z warunkiem systematycznego meldowania się w placówkach miejscowej policji. W drugiej połowie 1944 roku został zawiadomiony, że w ramach wymiany może z GG wyjechać via Szwajcaria i Hiszpania. Wzywano go kilkakrotnie do odpowiedniego wydziału gestapo przy ulicy Pomorskiej. W listopadzie, kiedy mieszkałem w jednym z jego pokojów, sprawa była już właściwie załatwiona-tak przynajmniej zapewniał-oczekiwał tylko na termin wyjazdu. Opowiadał o rozmowach, które z nim przeprowadził oficer gestapo. Np. ostatnio zapytał go, jak jego zdaniem rozstrzygnięte zostaną losy wojny. Nie chcąc się narażać, odpowiedział, że Rzesza wojnę wygra, choć był przekonany, że to niemożliwe. "Niech pan ze mnie nie kpi"-zareplikował na to gestapowiec.Kossakowski wrócił do domu przejęty i rozradowany. "Już nawet gestapowcy w nic nie wierzą"-zapewniał mnie. W trzy dni później wezwano go na punkt zborny i wyjechał do Wiednia, gdzie grupa z GG miała być powiększona o Amerykanów z innych krajów okupowanych przez III Rzeszę i z samej Rzeszy. Na granicy szwajcarskiej zostali oni wymienieni na obywateli niemieckich przebywających dotąd w USA. Kossakowski dojechał do amerykańskiego domu, gdzie miał resztę rodziny, dopiero w maju 1945 roku, o czym zawiadomił mnie listownie już po zakończeniu działań wojennych. Sam jego wyjazd z Krakowa w listopadzie 1944 roku był jednak naprawdę czymś wyjątkowym i nikt z nas nie wierzył w jego powodzenie.(...)"